James poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu, kiedy do przedziału wpadł starszy od niego, ale dosyć przysadzisty chłopak.
-Wychodźcie-rzucił donośnie patrząc się nam po twarzach-I trzymajcie się grupy, nikt nie chce opóźnień.
Chłopcy odpowiedzieli mu krótkim kiwnięciem głowy i popatrzyli się po sobie. James, poczuł nagle ze zdziwieniem chwilę strachu, dziwnie kujące w żołądku uczucie, które sparaliżowało mu twarz i struny głosowe. Nie mógł rzucić złośliwego komentarza, nie mógł nawet zrobić jakiejś głupiej miny do towarzyszy.
Nigdy nie sądził, że w takim ważnym momencie w jego życiu, po prostu wymięknie. Nie wiedział, że rozstanie z rodzicami i poznanie całkiem nowych osób tak go dotknie.
Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Remusa, okazał się wybawieniem z tego okropnego stanu.
-Mamy wychodzić, chodźmy.-James zerknął na Syriusza i dostrzegł to samo przerażenie na twarzy.
Podnieśli się powoli i przedostali się na zatłoczony korytarz. Każdy nastolatek, każde dziecko miało tą samą szatę, dlatego Jamesowi zrobiło się aż niedobrze od przesuwających się, czarnych kolorów różnych odcieni, głośnych krzyków i posmaku słodyczy w ustach. Oparł się o ścianę walcząc z mdłościami.
-Ej, co z tobą?-zapytał przekrzykując tłum i szturchając w ramię kolegę.
-Idźcie już, ja muszę...-chłopak szukał odpowiedniego słownictwa, określającego jego wstydliwy stan-Muszę poszukać jednego chłopaka. Wisi mi dziewięć sykli...-skłamał.
-Nie możesz tego zrobić później?-dopytywał Syriusz, ale widząc błagalny wyraz twarzy Jamesa zrezygnował i wyskoczył z pociągu.
W Ekspresie zostało jeszcze kilkunastu, później kilku uczniów. Chłopiec wciąż przywierał do ściany, co jakiś czas przykładając rękę do ust, zatrzymując odruchy wymiotne. Głęboko oddychając uwolnił się od tego i uradowany ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał go jednak krótki okrzyk dobiegający gdzieś z bliska. Obejrzał się. W wąskim korytarzu wyłożonym czerwoną wykładziną, leżała wielka na dwa metry torba, a pod nią widać było kawałek nogi.
James bez wahania ruszył na pomoc, tak naprawdę nie wiadomo komu. Osunął ciężką jak licho torbę. Jego oczom ukazał się wizerunek grubego chłopaka z przylizanymi blond włosami. Z jego czoła sączyła się krew, był nieprzytomny.
-Cholera-zaklął James pod nosem.
Uniósł za szaty blondyna i zarzucił sobie jego rękę na ramię. Wywlókł go z pociągu i z wysiłkiem ciągnął go wzdłuż małej stacji urozmaiconej kilkoma drewnianymi ławeczkami. Był wieczór, więc raz po raz potykał się o swoje nogi.
W oddali usłyszeć można było charakterystyczne stukanie. Chłopak wpatrzony w chodnik wzniósł wzrok. Biegła w ich stronę kobieta o chudej twarzy z półdługimi, zakręconymi włosami w ciemno pomarańczowej szacie. Według jego nie była ani młoda, ani bardzo stara, miała może 40 lat. James poczuł ogromną ulgę, że jednak ktoś o nim pamięta.
-Potter? Pettigriew?-spytała z przejęciem w głosie kobieta podchodząc do nich.
-Ja jestem Potter-odpowiedział James i wskazał głową na nieprzytomnego chłopaka opartego o niego-A ten to pewnie Pettigriew.
-Mój boże!-przeraziła się kobieta na widok rannego-Co mu się stało?
-Spadła na niego jakaś waliza, czy torba. Jest pani z Hogwartu?-James nie mógł już wytrzymać, aby zadać to pytanie.
-Tak, panie Potter, uczę transmutacji-odpowiedziała wyniośle-Minerwa McGonagall. Profesor Minerwa McGonagall-poprawiła się pospiesznie, co dało chłopakowi do zrozumienia, że jest szanowana i tak też się czuje. Uznał, że również będzie traktował ją z szacunkiem, bo okazywała się być ciekawa.
-Jak daleko stąd jest zamek? Jak się do niego dostaniemy? Będziemy czarować?-zasypywał zapytaniami nauczycielkę.
-Spokojnie, Potter, spokojnie.
Ruszyli (James raczej wlókł się za McGonagall z zawieszonym na nim Pettigriew'ie) leśną, szeroką ścieżką. Chłopak zadawał coraz kolejne pytania, a profesor odpowiadała mu "z czasem" lub "zobaczysz", co bardzo go irytowało. Dotarli do szarawego jeziora, które, ku zdziwieniu Jamesa, nie miało żadnej piaszczystej plaży tylko po prostu, kiedy kończył się las, zaczynała się woda.
-Będziemy pływać?-spytał James z nadzieją w głosie.
-Nie bądź głupi-McGonagall rozwiała w nim rozweselającą nadzieję na zróżnicowanie podróży-Swoją drogą nie umiem pływać-dodała ciszej-Muszę wyczarować łódkę.
James'owi błysnęły oczy z ciekawości i zdecydował się nie odzywać, aby nie denerwować już nauczycielki. Teraz uważnie obserwował każdy jej ruch, nawet Pettigriew przestał mu na ten czas tak ciążyć. Kiedy wyciągnęła różdżkę, długą i ciemno brązową, chłopiec wziął nieświadomie głęboki oddech. Ściągnęła z ręki koralikową bransoletkę i położyła ją sobie na pomarszczonej dłoni. Wypowiedziała półszeptem kilka niejasnych słów, a z jej różdżki wydobył się blady blask skierowany na bransoletkę. Kobieta szybko odsunęła rękę i na płyciźnie wylądowała szeroka, drewniana łódź. Bransoletki nigdzie nie było.
Czarnowłosy nieświadomie wydał z siebie cichy okrzyk podziwu. Jego rodzice nigdy nie czarowali w domu, bo bali się, że jakikolwiek mugol to zobaczy, bo i tak syn sprawiał mi za dużo problemów z tymi "dziecięcymi odruchami magicznymi" przy innych dzieciach. James czuł się bardzo obrażony wiedząc, że jest z całkowicie magicznej rodziny, a nikt nie czaruje.
McGonagall ruchem głowy wskazała, aby wejść do łódki. Machnęła różdżką w stronę przodu łodzi, a ta łagodnie ruszyła.
-Ah, zapomniałabym. Ferula-powiedziała wskazując na ranę blondyna.
Biały bandaż dbale oplótł głowę chłopca ukrywając brzydkie rozcięcie. James patrzył to na McGonagall, to na bandaż z szeroko otwartymi oczami. Ona, widząc zachwyt chłopaka uśmiechnęła się do siebie subtelnie.
-Jesteśmy na miejscu-powiedziała wreszcie kobieta. Łódka dobiła do brzegu-Pójdziemy trochę pod górę, dasz radę?
-Oczywiście-odpowiedział bohatersko James, chociaż czuł, że ledwo trzyma się na nogach.
-Chodźmy więc.
Pięli się na lekkie, zarośnięte wzniesienie. Pettigrew zaczął się powoli budzić, bo co jakiś czas ruszał się gwałtownie.Wreszcie James ujrzał przed sobą wielki, jasny zamek. Miał dużo wież i baszt. Nigdzie nie było lamp, ale tak pięknie prezentował się w blasku księżyca. To wszystko, co udało mu się zobaczyć, jednak zachwycił się nim jeszcze bardziej niż czarami pani profesor. Będzie tu mieszkał przez najbliższe 7 lat! Uczył się, spacerował, będzie używał magii. Poczuł motylki w brzuchu na myśl o tym. Tego miejsca nie da się opisać, pomyślał. Nie jest taki, jak opowiadali mu rodzice. Jest...jest wyjątkowy i każdy zapewne ma o jego wyglądzie inne zdanie. Dla chłopca, stęsknionego magii, był jak objawienie.
Przeszli przez szeroką i wysoką, złotą bramę wprost na piękny, brukowy dziedziniec. Udali się w stronę jeszcze wyższych od bramy, grubych drzwi. McGonagall pchnęła je z siłą i przytrzymała chłopcom drzwi. Weszli do okrągłego, przyciemnionego korytarza. Stało tu kilka dziwnych posągów, ale najbardziej uwagę przykuwał dzik, albo coś, co przypominało dzika. Obok dzika były szerokie i długie, kamienne schody.Na ścianach zawieszone były w nadmiarze obrazy. James odniósł wrażenie, że wszystko tutaj jest wielkie i szerokie.
-Wejdź tutaj-kobieta wskazała na otwarte podwójne drzwi, z których padało na posadzkę żółte światło-Powiedz dyrektorowi, że zaraz wrócę, i żeby na mnie nie czekać. Zaprowadzę Pettigriew'a do Skrzydła Szpitalnego. Idź już, Tiara musi wybrać ci dom. Chociaż co do tego nie mam wątpliwości-uśmiechnęła się tajemniczo.
James przekazał chłopaka McGonnagall i wbiegł do sali, naprawdę wielkiej sali.
Na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby była kilkometrowa, na długość i szerokość. Pod sufitem unosiły się spokojnie świece, naprawdę sporo świec przyozdabiających prawie każdy skrawek sklepienia, tak, gdyby były na czymś zawieszone. Wzdłuż prostokątnej sali stały cztery długaśne stoły, przy każdym z czterysta głów, które w tej chwili zwróciły się na stojącego w drzwiach chłopca.
James poczuł, że się czerwieni. Nie oswoił się z tym, że TYLE osób patrzy się na niego w jednym momencie. Aby uwolnić się od zainteresowanych spojrzeń, przebiegł przez przerwę na środku między stołami wprost do tak samo długiego stołu na przeciwko, tyle że ustawionego poziomo. Przebił się przez małą grupkę uczniów w jego wieku. Wspiął się na mały podest i powiedział do zgromadzonych przy nim nauczycieli, którzy również patrzyli na niego jak na wariata.
-Szukam dyrektora. To znaczy profesor McGonagall...
-Podejdź chłopcze-rzekł do niego życzliwie brodaty, stary mężczyzna z siwymi i długimi włosami, co wyglądało dziwnie, zważając na jego płeć. Był wysoki, siedział na środku w złotym fotelu i pił ze złotego kielicha. To musi być dyrektor.
Chłopak podszedł nieśmiało i przekazał wiadomość od McGonagall. Dyrektor pokiwał powolnie głową i powiedział:
-A więc zaczynamy-powstał, ukazując swoje biało-srebrne szaty i pokaźny wzrost-Pierwszoroczny, jak sądzę?-popatrzył na niego z góry wesołymi, błękitnymi oczami-Dołącz to grupy i zaraz wybierzemy wam Dom.
James cofnął się do grupy pierwszorocznych i szybko odnalazł swoich kolegów z przedziału. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Syriuszem. Cała sala całkowicie zamilkła i przemówił dyrektor, swoim głośnym, ale łagodnym głosem.
-Apollionie, skoro nie ma Minerwy, mógłbyś zająć się Tiarą?-zwrócił się do stojącego obok starszego od siebie, bardzo chudego mężczyzny w umazanych smarem i innym brudem ubraniem i zaledwie kilkoma siwymi sterczącymi włosami na głowie.
Ten tylko warknął coś niezrozumiale i wszedł do pokoiku za stołem nauczycielskim. Chwilę później wyszedł z drewnianym stołkiem w rękach, a pod pachą trzymał obszarpany i brudy jak jego strój kapelusz czarodziejski. James zastanawiał się, czy to Apollion wybrudził tak czapkę, czy już taka była. Opowieści jego rodziców zwykle pozbawione były tak ważnych dla chłopca szczegółów.
-Pomono-dyrektor popatrzył z góry na siedzącą obok niego uśmiechniętą kobietę z krótkimi, bujnymi lokami na głowie-Czy mogłabyś zacząć Tiarę Przydziału?
-To dla mnie zaszczyt, dyrektorze, ale nie wiem, czy powinnam-zawstydziła się śmiesznie.
-Oczywiście, przecież jako przyjaciółka Minerwy na pewno nie obrazi się, jeśli zrobisz to ty.
Kaczkowatym krokiem Pomona ruszyła do stołka i powiedziała do grupy 11-sto latków:
-Ustawicie się w kolejce, nie przepychajcie się!-zwróciła uwagę dwóm chłopcom, jeden był szczerbaty, a drugi miał piegi. Pasują do siebie, pomyślał złośliwie James.-Będę pytać o wasze nazwiska, a wtedy każde z was po kolei siądzie na stołku. Zrozumieliśmy?-i nie czekając na odpowiedź zaczęła pytać o nazwisko chudej, białej jak śnieg dziewczyny z równie jasnymi włosami.
-L-Lexi Douglas-wyjąkała.
Nauczycielka wskazała jej stołek. Lexi usiadła na stołku bardzo powoli.
-Co ona ma jakiś chory tyłek, że nie może usiąść?-rzucił przelotnie Syriusz, na co James głośno parsknął.
Pomona włożyła jej kapelusz na głowę i odsunęła się o kilka kroków. Niespodziewanie Tiara rozpruła się i rzekła ochrypniętym głosem:
-Mam ochotę coś zaśpiewać, a tu trzeba dzieciaki przydzielać-ławki za pierwszoroczniakami zaśmiały się cicho, a Lexi przełknęła ślinę-Dobrze, zaczynajmy...Lexi...Lexi...HUFFLEPUFF!
Dziewczynka uśmiechnęła się blado i przekazała Tiarę Pomonie, która wyszczerzyła do niej zęby w uśmiechu. Następnie podszedł szatyn z postawionymi na żel włosami do góry i wypiętą piersią.
-Lucas Morgan-powiedział pewnie i podszedł do krzesełka.
Czapa, założona na jego czuprynę ("ale proszę ostrożniej"-powiedział do nauczycielki), zamilkła na chwilę, a potem krzyknęła:
-RAVENCLAW!
-Daj spokój, ale laluś-szepnął James do Syriusza.
W tym czasie do sali wpadła profesor McGonagall i zamieniła się rolą z panią Pomoną, ściskając ją przyjaźnie.
Kolejne kilkanaście dzieci podchodziło do stołka, jedne śmiertelnie przerażone, drugie z podniesioną głową, trafiały do różnych, czterech domów. Tiara czasem rzucała jakiś komentarz. Jak na razie najwięcej osób trafiło do Ravenclaw'u i Slytherinu, Gryffindor nie cieszył się dużą popularnością. Tiara czasem rzucała jakiś komentarz Zainteresowanie Syriusza i Jamesa wzbudziła siadająca na stołku ruda Lily Ewans.
-To ta z pociągu-wyrwało się szatynowi.
Lily, założyła Tiarę i uśmiechnęła się do następnego w kolejce czarnowłosego chłopaka, Severusa.
-Hmm...dobre serce-zaczął kapelusz-No i tęga głowa, to tak...Może...GRYFFINDOR!
James'owi opadła szczęka. Nie spodziewał się tej dziwnej dziewczyny w Gryffindorze, przecież mogła pójść do Hufflepuffu, Ravencalwu...czemu akurat ONA trafiła do tego odważnego domu? Czy w ogóle coś umie? Będzie zajmować tylko miejsce, myślał chłopak.
Zsunęła się z krzesła i ciągle uśmiechnięta ruszyła do stołu Gryfonów, a tamci powitali ją oklaskami.
Syriusz szturchnął Jamesa w żebra, i wskazał na chłopaka o ziemistej cerze i krzywym wyrazie twarzy.
-Smarkerus-zaśmiali się.
Tiara po dwóch sekundach zdecydowała się przydzielić go do Slytherinu.
-Nie mogę być w Slytherinie-przejął się Syriusz.
Wreszcie nadeszła pora na Jamesa. Dumnie, aby pokazać Smarkerusowi, jaki jest pewny siebie, w przeciwieństwie do niego, usiadł na stołku.
-Potter, zapewne odważny jak ojciec, mmm? GRYFFINDOR!
Uradowany chłopak zeskoczył z podestu i pokazując język Syriuszowi, usiadł przy stole Gryfonów, powitany brawami. Zaciskając kciuki, spojrzał na kolegę w Tiarze.
-Rodzinnie, Slytherin...ale...coś w tobie jest chłopaku, chyba się nie obrazisz, jeśli wybierzemy Gryffindor?-Syriusz wyszczerzył zęby-A więc GRYFFINDOR!
James aż podskoczył z uciechy, kiedy Tiara dokonała wyboru. Syriusz podbiegł do stołu również bardzo szczęśliwy, co widać było w jego wilgotnych oczach. James zdziwił się bardzo na ten widok, ale postanowił nie komentować, w końcu to jego kumpel i mógł się wzruszyć.
Dyrektor wstał i znów przemówił.
-Skoro zostaliście przydzieleni do domów, możemy zaczynać ucztę, jednak chcę przypomnieć o pewnych ważnych rzeczach. Uczniom zabrania się wycieczek do Zakazanego Lasu bez nauczycieli, bo nie wiadomo, jakie licho was tam spotka-puścił oko do siedzącego na końcu stołu dwa razy większy na wysokość i trzy razy grubszego od normalnego człowieka mężczyzny z krótką brodą i półdługimi kręconymi włosami w ogromnym nieładzie. James zdziwił się, że dotąd nie zauważył takiego olbrzyma.-Zabrania się czarowania na korytarzach. To wszystko, co mam wam do przekazania, resztę powiedzą wam perfekci. Pamiętajcie, zawsze trzeba przestrzegać regulaminu, chyba, że są jakieś wyjątki-uśmiechnął się, a czarnowłosy odniósł dziwne wrażenie, że uśmiech skierowany jest właśnie do niego.-Zaczynajmy ucztę!
James odruchowo spojrzał na stół, a na nich zaczęły pojawiać się w blasku przeróżne, bogato wyglądające potrawy. Chłopak chodził z rodzicami do bogatych restauracji na ważne, wieczorne kolacje związane z pracą ojca, jednak nigdy nie zachwycił się tak jedzeniem. Na stole pojawiły się kurczaki, pudding, ciasta, zupy, kotlety, sosy, przystawki, napoje, a wszystkiego tyle, że, według Jamesa, można by wykarmić tym całe miasto mugoli.
Popatrzył się dookoła i widząc, że wszyscy zabierają się do uczty, on też sięgnął po udko z kurczaka, bo miał jak na razie miał dość słodyczy. Zerknął na Syriusza, ale ten nie jadł nic. Miał spuszczoną głowę i wpatrywał się w swoje splecione dłonie. James, widząc to, wrzucił ziemniaka na talerz kolegi. Ten podniósł głowę wyrywając się ze skupienia.
-Co-si-sie-stao? -spytał brunet z ustami pełnymi kurczaka.
-Nic.
-Kłamiesz-James przełknął jedzenie-Wyglądasz, jakbyś miał się zaraz rozpłakać. Ale nie martw się. Tylko ja to widzę.
Syriusz zrobił zmieszaną minę, bo z jednej strony kolega go "wykrył", a z drugiej inni też mogli to zobaczyć, ale to, co go gryzło, nie pozwalało mu zachować dobrej miny do złej gry.
-Chodzi o Dom, który wybrała mi Tiara-przełamał się wreszcie
-Myślałem, że jesteś zadowolony. A przynajmniej tak wyglądałeś.
-Bo ja jestem zadowolony, i to bardzo, tylko...chodzi o moją rodzinę. Mówiłem ci w pociągu, że cały ród Black'ów był w Slytherinie, mamy to w tradycji. Złamałem tą tradycje-spuścił wzrok-Gryffindor, według mojej matki jest największym wstydem.
-Ale ty tak nie uważasz.-upewnił się James.
-Jasne, że nie.
-To w czym problem?-klepnął kolegę w ramię-Jak na razie masz spokój od rodziny na cały semestr.
Między przyjaciółmi zapadła tajemnicza cisza, Syriusz musiał coś ukrywać, pomyślał James.
-No...niby tak.-na twarzy szatyna pojawił się blady uśmiech-Jedzmy, bo nam wszystko zeżrą.
James jeszcze chwilę przyglądał się koledze, a później zabrał się do jedzenia ogromnej porcji puddingu.
Wiedział jednak, że jest coś, co będzie gnębić Syriusza przez następne tygodnie. Jak można mieć taką rodzinę, pomyślał chłopiec.