piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 4- Hogwart

James poruszył się niespokojnie na swoim siedzeniu, kiedy do przedziału wpadł starszy od niego, ale dosyć przysadzisty chłopak.

-Wychodźcie-rzucił donośnie patrząc się nam po twarzach-I trzymajcie się grupy, nikt nie chce opóźnień.

Chłopcy odpowiedzieli mu krótkim kiwnięciem głowy i popatrzyli się po sobie. James, poczuł nagle ze zdziwieniem chwilę strachu, dziwnie kujące w żołądku uczucie, które sparaliżowało mu twarz i struny głosowe. Nie mógł rzucić złośliwego komentarza, nie mógł nawet zrobić jakiejś głupiej miny do towarzyszy.

Nigdy nie sądził, że w takim ważnym momencie w jego życiu, po prostu wymięknie. Nie wiedział, że rozstanie z rodzicami  i poznanie całkiem nowych osób tak go dotknie.

Z zamyślenia wyrwał go cichy głos Remusa, okazał się wybawieniem z tego okropnego stanu.

-Mamy wychodzić, chodźmy.-James zerknął na Syriusza i dostrzegł to samo przerażenie na twarzy.

Podnieśli się powoli i przedostali się na zatłoczony korytarz. Każdy nastolatek, każde dziecko miało tą samą szatę, dlatego Jamesowi zrobiło się aż niedobrze od przesuwających się, czarnych kolorów różnych odcieni, głośnych krzyków i posmaku słodyczy w ustach. Oparł się o ścianę walcząc z mdłościami.

-Ej, co z tobą?-zapytał przekrzykując tłum i szturchając w ramię kolegę.

-Idźcie już, ja muszę...-chłopak szukał odpowiedniego słownictwa, określającego jego wstydliwy stan-Muszę poszukać jednego chłopaka. Wisi mi dziewięć sykli...-skłamał.

-Nie możesz tego zrobić później?-dopytywał Syriusz, ale widząc błagalny wyraz twarzy Jamesa zrezygnował i wyskoczył z pociągu.

W Ekspresie zostało jeszcze kilkunastu, później kilku uczniów. Chłopiec wciąż przywierał do ściany, co jakiś czas przykładając rękę do ust, zatrzymując odruchy wymiotne. Głęboko oddychając uwolnił się od tego i uradowany ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał go jednak krótki okrzyk dobiegający gdzieś z bliska. Obejrzał się. W wąskim korytarzu wyłożonym czerwoną wykładziną, leżała wielka na dwa metry torba, a pod nią widać było kawałek nogi.

James bez wahania ruszył na pomoc, tak naprawdę nie wiadomo komu. Osunął ciężką jak licho torbę. Jego oczom ukazał się wizerunek grubego chłopaka z przylizanymi blond włosami. Z jego czoła sączyła się krew, był nieprzytomny.

-Cholera-zaklął James pod nosem.

Uniósł za szaty blondyna i zarzucił sobie jego rękę na ramię. Wywlókł go z pociągu i z wysiłkiem ciągnął go wzdłuż małej stacji urozmaiconej kilkoma drewnianymi ławeczkami. Był wieczór, więc raz po raz potykał się o swoje nogi.

W oddali usłyszeć można było charakterystyczne stukanie. Chłopak wpatrzony w chodnik wzniósł wzrok. Biegła w ich stronę kobieta o chudej twarzy z półdługimi, zakręconymi włosami w ciemno pomarańczowej szacie. Według jego nie była ani młoda, ani bardzo stara, miała może 40 lat. James poczuł ogromną ulgę, że jednak ktoś o nim pamięta.

-Potter? Pettigriew?-spytała z przejęciem w głosie kobieta podchodząc do nich.

-Ja jestem Potter-odpowiedział James i wskazał głową na nieprzytomnego chłopaka opartego o niego-A ten to pewnie Pettigriew.

-Mój boże!-przeraziła się kobieta na widok rannego-Co mu się stało?

-Spadła na niego jakaś waliza, czy torba. Jest pani z Hogwartu?-James nie mógł już wytrzymać, aby zadać to pytanie.

-Tak, panie Potter, uczę transmutacji-odpowiedziała wyniośle-Minerwa McGonagall. Profesor Minerwa McGonagall-poprawiła się pospiesznie, co dało chłopakowi do zrozumienia, że jest szanowana i tak też się czuje. Uznał, że również będzie traktował ją z szacunkiem, bo okazywała się być ciekawa.

-Jak daleko stąd jest zamek? Jak się do niego dostaniemy? Będziemy czarować?-zasypywał zapytaniami nauczycielkę.

-Spokojnie, Potter, spokojnie.

Ruszyli (James raczej wlókł się za McGonagall z zawieszonym na nim Pettigriew'ie) leśną, szeroką ścieżką. Chłopak zadawał coraz kolejne pytania, a profesor odpowiadała mu "z czasem" lub "zobaczysz", co bardzo go irytowało. Dotarli do szarawego  jeziora, które, ku zdziwieniu Jamesa, nie miało żadnej piaszczystej plaży tylko po prostu, kiedy kończył się las, zaczynała się woda.

-Będziemy pływać?-spytał James z nadzieją w głosie.

-Nie bądź głupi-McGonagall rozwiała w nim rozweselającą nadzieję na zróżnicowanie podróży-Swoją drogą nie umiem pływać-dodała ciszej-Muszę wyczarować łódkę.

James'owi błysnęły oczy z ciekawości i zdecydował się nie odzywać, aby nie denerwować już nauczycielki. Teraz uważnie obserwował każdy jej ruch, nawet Pettigriew przestał mu na ten czas tak ciążyć. Kiedy wyciągnęła różdżkę, długą i ciemno brązową, chłopiec wziął nieświadomie głęboki oddech. Ściągnęła z ręki koralikową bransoletkę i położyła ją sobie na pomarszczonej dłoni. Wypowiedziała półszeptem kilka niejasnych słów, a z jej różdżki wydobył się blady blask skierowany na bransoletkę. Kobieta szybko odsunęła rękę i na płyciźnie wylądowała szeroka, drewniana łódź. Bransoletki nigdzie nie było.

Czarnowłosy nieświadomie wydał z siebie cichy okrzyk podziwu. Jego rodzice nigdy nie czarowali w domu, bo bali się, że jakikolwiek mugol to zobaczy, bo i tak syn sprawiał mi za dużo problemów z tymi "dziecięcymi odruchami magicznymi" przy innych dzieciach. James czuł się bardzo obrażony wiedząc, że jest z całkowicie magicznej rodziny, a nikt nie czaruje.

McGonagall ruchem głowy wskazała, aby wejść do łódki. Machnęła różdżką w stronę przodu łodzi, a ta łagodnie ruszyła.

-Ah, zapomniałabym. Ferula-powiedziała wskazując na ranę blondyna.

Biały bandaż dbale oplótł głowę chłopca ukrywając brzydkie rozcięcie. James patrzył to na McGonagall, to na bandaż z szeroko otwartymi oczami. Ona, widząc zachwyt chłopaka uśmiechnęła się do siebie subtelnie.



-Jesteśmy na miejscu-powiedziała wreszcie kobieta. Łódka dobiła do brzegu-Pójdziemy trochę pod górę, dasz radę?

-Oczywiście-odpowiedział bohatersko James, chociaż czuł, że ledwo trzyma się na nogach.

-Chodźmy więc.

Pięli się na lekkie, zarośnięte wzniesienie. Pettigrew zaczął się powoli budzić, bo co jakiś czas ruszał się gwałtownie.Wreszcie James ujrzał przed sobą wielki, jasny zamek. Miał dużo wież i baszt. Nigdzie nie było lamp, ale tak pięknie prezentował się w blasku księżyca. To wszystko, co udało mu się zobaczyć, jednak zachwycił się nim jeszcze bardziej niż czarami pani profesor. Będzie tu  mieszkał przez najbliższe 7 lat! Uczył się, spacerował, będzie używał magii. Poczuł motylki w brzuchu na myśl o tym. Tego miejsca nie da się opisać, pomyślał. Nie jest taki, jak opowiadali mu rodzice. Jest...jest wyjątkowy i każdy zapewne ma o jego wyglądzie inne zdanie. Dla chłopca, stęsknionego magii, był jak objawienie.

Przeszli przez szeroką i wysoką, złotą bramę wprost na piękny, brukowy dziedziniec. Udali się w stronę jeszcze wyższych od bramy, grubych drzwi. McGonagall pchnęła je z siłą i przytrzymała chłopcom drzwi. Weszli do okrągłego, przyciemnionego korytarza. Stało tu kilka dziwnych posągów, ale najbardziej uwagę przykuwał dzik, albo coś, co przypominało dzika. Obok dzika były szerokie i długie, kamienne schody.Na ścianach zawieszone były w nadmiarze obrazy. James odniósł wrażenie, że wszystko tutaj jest wielkie i szerokie.

-Wejdź tutaj-kobieta wskazała na otwarte podwójne drzwi, z których padało na posadzkę żółte światło-Powiedz dyrektorowi, że zaraz wrócę, i żeby na mnie nie czekać. Zaprowadzę Pettigriew'a do Skrzydła Szpitalnego. Idź już, Tiara musi wybrać ci dom. Chociaż co do tego nie mam wątpliwości-uśmiechnęła się tajemniczo.
James przekazał chłopaka McGonnagall i wbiegł do sali, naprawdę wielkiej sali.

Na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby była kilkometrowa, na długość i szerokość. Pod sufitem unosiły się spokojnie świece, naprawdę sporo świec przyozdabiających prawie każdy skrawek sklepienia, tak, gdyby były na czymś zawieszone. Wzdłuż prostokątnej sali stały cztery długaśne stoły, przy każdym z czterysta głów, które w tej chwili zwróciły się na stojącego w drzwiach chłopca.

James poczuł, że się czerwieni. Nie oswoił się z tym, że TYLE osób patrzy się na niego w jednym momencie. Aby uwolnić się od zainteresowanych spojrzeń, przebiegł przez przerwę na środku między stołami wprost do tak samo długiego stołu na przeciwko, tyle że ustawionego poziomo. Przebił się przez małą grupkę uczniów w jego wieku. Wspiął się na mały podest i powiedział do zgromadzonych przy nim nauczycieli, którzy również patrzyli na niego jak na wariata.

-Szukam dyrektora. To znaczy profesor McGonagall...

-Podejdź chłopcze-rzekł do niego życzliwie brodaty, stary mężczyzna z siwymi i długimi włosami, co wyglądało dziwnie, zważając na jego płeć. Był wysoki, siedział na środku w złotym fotelu i pił ze złotego kielicha. To musi być dyrektor.

Chłopak podszedł nieśmiało i przekazał wiadomość od McGonagall. Dyrektor pokiwał powolnie głową i powiedział:

-A więc zaczynamy-powstał, ukazując swoje biało-srebrne szaty i pokaźny wzrost-Pierwszoroczny, jak sądzę?-popatrzył na niego z góry wesołymi, błękitnymi oczami-Dołącz to grupy i zaraz wybierzemy wam Dom.

James cofnął się do grupy pierwszorocznych i szybko odnalazł swoich kolegów z przedziału. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Syriuszem. Cała sala całkowicie zamilkła i przemówił dyrektor, swoim głośnym, ale łagodnym głosem.

-Apollionie, skoro nie ma Minerwy, mógłbyś zająć się Tiarą?-zwrócił się do stojącego obok starszego od siebie, bardzo chudego mężczyzny w umazanych smarem i innym brudem ubraniem i zaledwie kilkoma siwymi sterczącymi włosami na głowie.

Ten tylko warknął coś niezrozumiale i wszedł do pokoiku za stołem nauczycielskim. Chwilę później wyszedł z drewnianym stołkiem w rękach, a pod pachą trzymał obszarpany i brudy jak jego strój kapelusz czarodziejski. James zastanawiał się, czy to Apollion wybrudził tak czapkę, czy już taka była. Opowieści jego rodziców zwykle pozbawione były tak ważnych dla chłopca szczegółów.

-Pomono-dyrektor popatrzył z góry na siedzącą obok niego uśmiechniętą kobietę z krótkimi, bujnymi lokami na głowie-Czy mogłabyś zacząć Tiarę Przydziału?

-To dla mnie zaszczyt, dyrektorze, ale nie wiem, czy powinnam-zawstydziła się śmiesznie.

-Oczywiście, przecież jako przyjaciółka Minerwy na pewno nie obrazi się, jeśli zrobisz to ty.

Kaczkowatym krokiem Pomona ruszyła do stołka i powiedziała do grupy 11-sto latków:

-Ustawicie się w kolejce, nie przepychajcie się!-zwróciła uwagę dwóm chłopcom, jeden był szczerbaty, a drugi miał piegi. Pasują do siebie, pomyślał złośliwie James.-Będę pytać o wasze nazwiska, a wtedy każde z was po kolei siądzie na stołku. Zrozumieliśmy?-i nie czekając na odpowiedź zaczęła pytać o nazwisko chudej, białej jak śnieg dziewczyny z równie jasnymi włosami.

-L-Lexi Douglas-wyjąkała.

Nauczycielka wskazała jej stołek. Lexi usiadła na stołku bardzo powoli.

-Co ona ma jakiś chory tyłek, że nie może usiąść?-rzucił przelotnie Syriusz, na co James głośno parsknął.

Pomona włożyła jej kapelusz na głowę i odsunęła się o kilka kroków. Niespodziewanie Tiara rozpruła się i rzekła ochrypniętym głosem:

-Mam ochotę coś zaśpiewać, a tu trzeba dzieciaki przydzielać-ławki za pierwszoroczniakami zaśmiały się cicho, a Lexi przełknęła ślinę-Dobrze, zaczynajmy...Lexi...Lexi...HUFFLEPUFF!

Dziewczynka uśmiechnęła się blado i przekazała Tiarę Pomonie, która wyszczerzyła do niej zęby w uśmiechu. Następnie podszedł szatyn z postawionymi na żel włosami do góry i wypiętą piersią.

-Lucas Morgan-powiedział pewnie i podszedł do krzesełka.

Czapa, założona na jego czuprynę ("ale proszę ostrożniej"-powiedział do nauczycielki), zamilkła na chwilę, a potem krzyknęła:

-RAVENCLAW!

-Daj spokój, ale laluś-szepnął James do Syriusza.

W tym czasie do sali wpadła profesor McGonagall i zamieniła się rolą z panią Pomoną, ściskając ją przyjaźnie.

Kolejne kilkanaście dzieci podchodziło do stołka, jedne śmiertelnie przerażone, drugie z podniesioną głową, trafiały do różnych, czterech domów. Tiara czasem rzucała jakiś komentarz. Jak na razie najwięcej osób trafiło do Ravenclaw'u i Slytherinu, Gryffindor nie cieszył się dużą popularnością. Tiara czasem rzucała jakiś komentarz Zainteresowanie Syriusza i Jamesa wzbudziła siadająca na stołku ruda Lily Ewans.

-To ta z pociągu-wyrwało się szatynowi.

Lily, założyła Tiarę i uśmiechnęła się do następnego w kolejce czarnowłosego chłopaka, Severusa.

-Hmm...dobre serce-zaczął kapelusz-No i tęga głowa, to tak...Może...GRYFFINDOR!

James'owi opadła szczęka. Nie spodziewał się tej dziwnej dziewczyny w Gryffindorze, przecież mogła pójść do Hufflepuffu, Ravencalwu...czemu akurat ONA trafiła do tego odważnego domu? Czy w ogóle coś umie? Będzie zajmować tylko miejsce, myślał chłopak.

Zsunęła się z krzesła i ciągle uśmiechnięta ruszyła do stołu Gryfonów, a tamci powitali ją oklaskami.
Syriusz szturchnął Jamesa w żebra, i wskazał na chłopaka o ziemistej cerze i krzywym wyrazie twarzy.

-Smarkerus-zaśmiali się.

Tiara po dwóch sekundach zdecydowała się przydzielić go do Slytherinu.

-Nie mogę być w Slytherinie-przejął się Syriusz.

Wreszcie nadeszła pora na Jamesa. Dumnie, aby pokazać Smarkerusowi, jaki jest pewny siebie, w przeciwieństwie do niego, usiadł na stołku.

-Potter, zapewne odważny jak ojciec, mmm? GRYFFINDOR!

Uradowany chłopak zeskoczył z podestu i pokazując język Syriuszowi, usiadł przy stole Gryfonów, powitany brawami. Zaciskając kciuki, spojrzał na kolegę w Tiarze.

-Rodzinnie, Slytherin...ale...coś w tobie jest chłopaku, chyba się nie obrazisz, jeśli wybierzemy Gryffindor?-Syriusz wyszczerzył zęby-A więc GRYFFINDOR!

James aż podskoczył z uciechy, kiedy Tiara dokonała wyboru. Syriusz podbiegł do stołu również bardzo szczęśliwy, co widać było w jego wilgotnych oczach. James zdziwił się bardzo na ten widok, ale postanowił nie komentować, w końcu to jego kumpel i mógł się wzruszyć.

Dyrektor wstał i znów przemówił.

-Skoro zostaliście przydzieleni do domów, możemy zaczynać ucztę, jednak chcę przypomnieć o pewnych ważnych rzeczach. Uczniom zabrania się wycieczek do Zakazanego Lasu bez nauczycieli, bo nie wiadomo, jakie licho was tam spotka-puścił oko do siedzącego na końcu stołu dwa razy większy na wysokość i trzy razy grubszego od normalnego człowieka mężczyzny z krótką brodą i półdługimi kręconymi włosami w ogromnym nieładzie. James zdziwił się, że dotąd nie zauważył takiego olbrzyma.-Zabrania się czarowania na korytarzach. To wszystko, co mam wam do przekazania, resztę powiedzą wam perfekci. Pamiętajcie, zawsze trzeba przestrzegać regulaminu, chyba, że są jakieś wyjątki-uśmiechnął się, a czarnowłosy odniósł dziwne wrażenie, że uśmiech skierowany jest właśnie do niego.-Zaczynajmy ucztę!

James odruchowo spojrzał na stół, a na nich zaczęły pojawiać się w blasku przeróżne, bogato wyglądające potrawy. Chłopak chodził z rodzicami do bogatych restauracji na ważne, wieczorne kolacje związane z pracą ojca, jednak nigdy nie zachwycił się tak jedzeniem. Na stole pojawiły się kurczaki, pudding, ciasta, zupy, kotlety, sosy, przystawki, napoje, a wszystkiego tyle, że, według Jamesa, można by wykarmić tym całe miasto mugoli.

Popatrzył się dookoła i widząc, że wszyscy zabierają się do uczty, on też sięgnął po udko z kurczaka, bo miał jak na razie miał dość słodyczy. Zerknął na Syriusza, ale ten nie jadł nic. Miał spuszczoną głowę i wpatrywał się w swoje splecione dłonie. James, widząc to, wrzucił ziemniaka na talerz kolegi. Ten podniósł głowę wyrywając się ze skupienia.

-Co-si-sie-stao? -spytał brunet z ustami pełnymi kurczaka.

-Nic.

-Kłamiesz-James przełknął jedzenie-Wyglądasz, jakbyś miał się zaraz rozpłakać. Ale nie martw się. Tylko ja to widzę.

Syriusz zrobił zmieszaną minę, bo z jednej strony kolega go "wykrył", a z drugiej inni też mogli to zobaczyć, ale to, co go gryzło, nie pozwalało mu zachować dobrej miny do złej gry.

-Chodzi o Dom, który wybrała mi Tiara-przełamał się wreszcie

-Myślałem, że jesteś zadowolony. A przynajmniej tak wyglądałeś.

-Bo ja jestem zadowolony, i to bardzo, tylko...chodzi o moją rodzinę. Mówiłem ci w pociągu, że cały ród Black'ów był  w Slytherinie, mamy to w tradycji. Złamałem tą tradycje-spuścił wzrok-Gryffindor, według mojej matki jest największym wstydem.

-Ale ty tak nie uważasz.-upewnił się James.

-Jasne, że nie.

-To w czym problem?-klepnął kolegę w ramię-Jak na razie masz spokój od rodziny na cały semestr.

Między przyjaciółmi zapadła tajemnicza cisza, Syriusz musiał coś ukrywać, pomyślał James.

-No...niby tak.-na twarzy szatyna pojawił się blady uśmiech-Jedzmy, bo nam wszystko zeżrą.

James jeszcze chwilę przyglądał się koledze, a później zabrał się do jedzenia ogromnej porcji puddingu.
Wiedział jednak, że jest coś, co będzie gnębić Syriusza przez następne tygodnie. Jak można mieć taką rodzinę, pomyślał chłopiec.


niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 3-Syriusz,Remus,Smarkerus i Ruda.

Tak się rozpędziłam,że piszę kolejny ;) Komentujcie,oceniajcie szczerze. Teraz będzie trochę ciekawiej,więc ZAPRASZAM DO CZYTANIA :D

Wolne?-zapytał niedbale James wchodząc do przedziału.

Tak,chyba tak-odpowiedziała mu drobna,ruda dziewczyną.

James zajął miejsce na przeciwko jakiegoś chłopaka w półdługich włosach i roześmianą buzią. Chłopcy popatrzyli po sobie,po czym James zaczął złośliwie:

-A ty co się tak przyglądasz?

-Chyba ty,zakochałeś się czy co?-odpowiedział mu tak samo chłopak.

Bo kilku sekundach ciszy,obaj chłopcy wybuchnęli głośnym śmiechem. Późnej James znów zapytał:

-Jak się nazywasz?

-Syriusz-odpowiedział chłopiec,po czym dodał pospiesznie-a ty?

-Alfred-odpowiedział James zabawnie.

Po tym chłopcy znów zaczęli się śmiać,jeszcze głośniej niż wcześniej.

-Głośniej się nie dało?-usłyszeli chłopięcy,ale lodowaty głos-kultury.

James,podobnie jak jego nowy kolega,Syriusz,rozglądnęli się po przedziale. Dopiero teraz zobaczyli bladego chłopaka o dłuższych,czarnych włosach.Siedział on w kącie i najprawdopodobniej przed chwilą doszedł.

-Przepraszamy-odpowiedział złośliwym szeptem James-nie będziemy zakłócać spokoju zakochanych

Chłopcy znów parsknęli śmiechem. Upokorzony blady chłopak zrobił się cały czerwony. James i Syriusz nic już nie mówili. Blady chłopak zaczął mówić do dziewczyny:

-Czemu płaczesz?

-Nie chcę z tobą rozmawiać-powiedziała

-Dlaczego?-zapytał

-Tunia mnie z-znienawidziła- odpowiedziała ruda-Z powodu tego listu od Dumbledore'a...

James nie miał ochoty dalej słuchać "wyżaleń" dziewczyny do chłopaka,bo po prostu togo nudziło. Na szczęście Syriusz zapytał go szeptem:

-A tak na prawdę jak się nazywasz?-zapytał po czym dodał-Bo chyba nie Alfred.

James-odparł z trudem powstrzymując się od śmiechu-James Potter

Syriusz i James wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Później James znów usłyszał skrawek rozmowy dziewczyny i tego chłopaka.

-Dobrze by było,żebyś trafiła do Slytherinu-mówił chłopak

-Do Slytherinu?-przerwał mu James. Mimo opowiadań matki, i tak nie darzył sympatią domu Slytherinu.Zawsze kojarzył mu się z takimi jak ten chłopak,oczywiście nie obrażał matki -Ktoś tutaj chce być w Slytherinie?Chyba się przesiądę,a ty?-zapytał Syriusza

Syriusz położył nogi na pustym siedzeniu i powiedział:

-Moja cała rodzina była w Slytherinie.

James bardzo się zdziwił .

-Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!

Syriusz,trochę czerwony na twarzy wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział trochę zawstydzony:

-Może zerwę z rodzinną tradycją.A ty gdzie byś chciał się dostać,jakbyś miał wybierać?

-Do Gryffindoru- odparł bez namysłu James i po chwili dodał udając,że wznosi miecz-W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota. Tak mówi mój ojciec.

Chłopak obok prychnął pogardliwie. James zirytowany zwrócił się do niego:

-Przeszkadza ci to?

-Nie- odpowiedział chłopak,a jego usta wykrzywiły się w złośliwy uśmieszek-Skoro wolisz mieć krzepę zamiast mózgu...

James zdenerwowany podniósł się z fotela,i już miał zamiar podejść do tamtego, lecz Syriusz w porę wtrącił się do rozmowy.

-A ty gdzie byś chciał trafić,skoro brakuje ci i tego i tego?

James nie zwracając już uwagi na sprzeczkę z chłopakiem,ryknął śmiechem i opadł na siedzenie. Ze śmiechu zaczynał boleć już go brzuch,ale nie mógł przestać. Syriusz przyłączył się do niego,tyle,że ten turlał się po podłodze. Na wszystko patrzyła ruda dziewczyna,po czym odezwała się z powagą do bladego chłopaka:

-Choć,Severusie,znajdziemy sobie inny przedział.

Rozbawieni chłopcy przestali się nagle śmiać i zaczęli przedrzeźniać dziewczynę. Ona udawała,że tego nie słyszy. Severus,bo tak zdawał się nazywać chłopak poszedł za dziewczyną. James specjalnie podstawił mu nogę i Severus runąłby na ziemię,gdyby nie pobliska ściana. Popatrzył tylko złośliwie na James'a i Syriusza,po czym wyszedł z przedziału. Chłopcy znów dostali ataku śmiechu.

-Do zobaczenia Smarkerusie!-zawołał Syriusz-Ale kretyn...

-Widziałeś w co on jest ubrany? Ta koszula chyba nie była prana od kilku lat-roześmiał się James po czym dodał zmieniając temat-Jaką masz różdżkę?

Syriusz pospiesznie wyciągnął z plecaka brązową,prostą różdżkę.James zrobił to samo i wyjął z kieszeni swoją,długą i jasnobrązową.Chłopcy zrobili prezentację obu różdżek oraz porównali je do siebie.

-Od kogo masz?- zapytał Syriusz oglądając różdżkę kolegi

-Od Oliwandera,tradycyjnie-odpowiedział James po czym powtórzył słowa Oliwandera- Mahoń. Jedenaście cali. Bardzo poręczna. Trochę więcej mocy, znakomita do transmutacji.

-Nieźle. Moja jest używana. Mam ją od ojca,a ojciec ma ją od dziadka...wiesz o co chodzi-powiedział z uśmiechem-Włókno smoczego serca...i coś tam jeszcze.

Rozmowę o różdżkach przerwał dźwięk otwierania drzwi przedziału. James myślał, że to znów Severus-Smarkerus,ale to nie był on. W drzwiach stanął drobny,jasnowłosy chłopiec o lekkim wyrazie przerażenia na twarzy. Powiedział coś tak cicho,że Syriusz i James nie mogli go zrozumieć.

-Powtórz,ale głośniej-powiedział zachęcająco James.

-Mogę tu usiąść?-powiedział trochę głośniej chłopak.

-Jasne,siadaj-powiedzieli równocześnie James i Syriusz.

Chłopak uśmiechnął się do nich nieśmiało,po czym usiadł na siedzeniu obok.

-Jak się  nazywasz?-zapytał chłopca James

-Remus...Remus Lupin.-odpowiedział chłopak i po chwili zastanowienia podał rękę James'owi i Syriuszowi,którzy również się przedstawili.

"Miły"-pomyślał James i jego myśli, żeby zaczepiać chłopaka, natychmiast się rozwiały.

- W jakim chciałbyś być domu w Hogwarcie?-zapytał Syriusz

-W Gryffindorze-odpowiedział krótko chłopak po czym zapytał-A wy?

-Ja też-odpowiedział James,po czym spojrzał wymownie na Syriusza.

-I ja!-powiedział Syriusz-Nie chcę do Slytherinu....

Rozmowę chłopców przerwał dzwonek. Za okienkiem przedziału machała im gruba kobieta.

-Chcecie coś słodkiego z wózka kochaneczki?

James po chwili zastanowienia wyjął ze swojej sakiewki kilka galeonów i powiedział do kobiety:

-Trzy opakowania fasolek,trzy żab i...

-Po co ci tyle tego?-przerwał mu Syriusz-wykarmisz tym kilka świń...

-Dla nas.Świń.-odpowiedział mu James lekceważąco.

Remus i Syriusz parsknęli śmiechem.Kiedy James kupił prawie cały wózek,chłopcy zasiedli do posiłku składającego się ze słodyczy. Dla James'a była normą taka porcja słodyczy. W dziecinstwie dostawał kilka razy więcej. Syriusz również opychał się słodyczami. Jednak Remus nieśmiało sięgał po słodycze.

-No jedz!-powiedział serdecznie James do Remusa

Remus uśmiechnął się do kolegi,po czym dołączył do uczty. Cali wysmarowani czekoladą,najedzeni,skończyli jeść.

-Ja ci oddam-rzucił nagle Remus

-Ja też-dołączył się Syriusz

James patrzył na nich zdziwiony.

-Co wy,chłopaki!Żartujecie czy co? To tylko kilka galeonów...

Syriusz chciał protestować,ale James w porę mu przerwał

-Naprawdę,nic nie oddawajcie. Ja mam tego dużo.

-Ale...no dobra.-powiedział zrezygnowany Syriusz.

W korytarzu wołała jakaś kobieta,żeby zakładać szaty.Chłopcy włożyli na siebie szaty,oglądając je i podziwiając. Syriusz zdążył już zrobić sobie w niej dziurę z boku. Szata Remusa była pognieciona i wyglądała dość biednie. Pociąg zaczął się powoli zatrzymywać.

Przepraszam,że długo nic nie dodawałam,ale nie miałam czasu. Wybaczycie jakoś? ;)




wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 2- Peron dziewięć i trzy czwarte.

Tamten rozdział się wam spodobał,więc piszę następny.Mam już nagłówek.Jakieś uwagi co do niego? :) Szukam Bety! I dziękuję Ince (lub Lunie) za porady i szczery komentarz ;D. CZYTAJCIE I KOMENTUJCIE! Uwaga rozdział jest trochę nudny.

-James!Wstawaj.Już dziewiąta,jak zwykle się spóźnisz-usłyszał jakby za mgłą głos matki-Jamees!

-Tak...mhh...5 minut-odpowiedział zaspany pragnąc jak najszybciej wrócić do snu

-No to spóźnisz się do Hogwartu i będziesz mugolem!-usłyszał rozbawiony głos ojca z kuchni

No tak,przecież dziś jest TEN dzień.James zerwał się szybko z łóżka i podbiegł do "czystego kącika" swojego pokoju i skreślił liczbę 31 na kalendarzu zawieszonym na szafce.Jedzie,zaraz pojedzie do Hogwartu!Wziął wcześniej przygotowane ubranie i udał się do łazienki.Ubrał wcześniej przygotowaną koszulę i spodnie.Opłukał twarz wodą i spojrzał w lustro.

Zobaczył przed sobą 11-sto letniego chłopca o okrągłej twarzy,zadartym nosie i roześmianymi ustami.Wziął grzebień i przejechał nim po czarnych,rozczochranych włosach.Starał się jak mógł,aby ulizać włosy,ale one i tak stały mu jakby przed chwilą był huragan.Zawsze tak miał,po prostu nie umiał nad tym zapanować.Po kilku nieudanych próbach zrezygnował  z czesania włosów i wyszedł z łazienki.

Zjadł śniadanie rozprawiając z ojcem o Hogwarcie.

-A...jeśli będę w Slytherine?-zapytał James robiąc łyk herbaty

-To będziesz w Slytherinie-odparł ironicznie ojciec-ale ja bym cię wolał w Gryffindorze,bo....

-A co w tym złego że będzie Ślizgonem?-wtrąciła się matka chłopca-Może pójdzie w moje ślady,Charlie*?

Zmieszany ojciec nic już nie powiedział,a matka chłopca roześmiała się sztucznie.

Kiedy śniadanie dobiegło końca,rodzice chłopca zdecydowali,że czas już się powoli zbierać.James przytargał swój kufer do kominka i wziął szarawy proszek w ręce. Tak samo zrobili jego rodzice.

-Na trzy krzyczysz z nami "King Cross",rozumiesz?-przypomniał chłopcu  ojciec-To raz,dwa...

-Nie!Czekajcie,zapomniałem!-Nie czekając na odpowiedź James ruszył do pokoju.Doszedł do tajemniczej szafeczki i wyciągnął z niej ciemnobrązową,dość długą różdżkę i schował ją do kieszeni.Wybiegł z pokoju wprost do kominka.

-Wiedziałem!Jak zawsze o czymś zapomnisz-powiedział w stronę chłopca ojciec-Jeszcze raz: jeden,dwa...TRZY!Na King Cross!-krzyknął i rzucił proszek w dół.

To samo zrobił James i jego matka.Chłopak poczuł dziwne uczucie spadania,później jakby podnosiła go niewidzialna siła.Widział kilka salonów mieszkań,ale tylko przez ułamek sekundy.Teraz obraz się zatrzymał i chłopak ujrzał przed sobą coś jakby świetlicę.Były tu kanapy,stolik do kawy,mała półka z książkami i kosz z zabawkami.Byli tu inni-rodzice z dziećmi i nastolatkowie.

Powitał ich łysy,barczysty mężczyzna.

-Pierwszak?-zapytał z uśmiechem

-Tak,tak- odpowiedziała  dumnie matka James'a

Mężczyzna poklepał po ramieniu chłopaka.Później udał się do drzwi i lekko je uchylił.

-Możecie iść,nikogo nie ma...

Rodzina żwawo przeszła przez drzwi i znaleźli się na mugolskim dworcu King Cross. Zapakowali kufer chłopaka na wózek i zaczęli iść wzdłuż peronów. 1,2,3....7,8....

-Jest. Dziewięć i dziesięć. Synu,powitaj peron dziewięć i trzy czwarte-rzekł filozoficznie ojciec chłopaka

Z opowieści rodziców,peron dziewięć i trzy czwarte miał wyglądać tajemniczo i pięknie.Miało się tu roić od młodych czarodziejów.Niestety nic takiego tu nie było.

-Ale...tato...-chciał zapytać James,lecz szybko przerwała mu matka

-Najpierw trzeba przejść przez bramkę-i mrugając do niego porozumiewawczo,dodała-Chcesz sam?

-Tak,chyba tak- odpowiedział chłopiec udając poważny ton

Chwycił mocno za uchwyty wózka  i tak jak wcześniej instruowali go rodzice wbiegł w bramkę.Poczuł przez chwilę,jakby jakiś materiał ocierał się delikatnie o jego twarz,a późnej był już na tym prawdziwym peronie dziewięć i trzy czwarte.

Był to ogromny peron różniący się od tych mugolskich. Przez wysoko położone okna prześwitywały lekkie promienie porannego słońca, co sprawiało, że był bardzo ciepły klimat.Panował tu przyjemny gwar.Roiło się tu od nastolatków i dzieci w wieku James'a.Na torach stał największy i najpiękniejszy obiekt całego peronu-Ekspres do Hogwartu. Pociąg mienił się intensywną czerwienią,a z jego kominów ulatniała się para, tak, jakby chciał powiedzieć, że jest gotowy do startu.

Zza barierki wyłonili się także rodzice James'a. Oboje mieli szczere uśmiechy na twarzy. Chłopiec spojrzał na wielki zegar-była za pięć jedenasta.

-Zaraz odjeżdża pociąg-wspomniał chłopiec przerywając kłopotliwą ciszę.

-A więc pora na twoje kieszonkowe-powiedziała rozpromnieniona matka i podając mu sakiewkę z pieniędzmi dodała-Tylko nie wydawał za dużo...

-Ma ci wystarczyć do końca roku-dodał ojciec

Przez ostatnie pięć minut rodzina rozprawiała na temat domów w Hogwarcie. Matka James'a,jako Ślizgonka,wolała,aby syn chodził do Slytherinu,bo "wtedy coś z niego wyrośnie"-mówiła. Ojciec,jako prawdziwy Gryfon,wykłócał się,że syn powinien trafić do Gryffindoru, jak odważny mężczyzna.
James,stojąc pomiędzy kłócącymi się rodzicami,zrozumiał jak bardzo będzie mu ich brakować.

Ani się obejrzał,zegar wskazał 11-stą,a wraz z nim słychać było już dźwięk "gotowego" pociągu.

-James...och James!Uważaj na siebie,dobrze?-mówiła matka ze łzami w oczach-Żadnych bójek i kłopotów,zrozumiałeś?

-Oj,Dora**,przecież jest już prawie dorosły...-uspokajał kobietę ojciec chłopca-Ale nie pakuj się w kłopoty,synu,naprawdę-dodał z uśmiechem

-Spróbuję-odpowiedział James próbując stłumić śmiech.

-To chodź,zaniosę ci ten kufer-powiedział ojciec.

Kiedy kufer był już załadowany na pociąg,ojciec James'a nachylił się nad synem.

-Trafisz do Gryffindoru. Jestem pewien. Pójdziesz w moje ślady-powiedział z dumą i dodał-W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota!

James ledwo nie wybuchnął śmiechem. 

-Proszę już wsiadać! Zaraz odjeżdżamy!-usłyszeli głos konduktora

Chłopak zwinnie wskoczył do pociągu i wystawił głowę przez najbliższe okno.Zobaczył przez nie machających do niego rodziców. Odwzajemnił ten gest,po czym zaczął szukać wolnego przedziału. Nie było to łatwe,ponieważ prawie każdy był zajęty. Szedł wzdłuż korytarza,zaglądając do każdego przedziału. Dopiero gdy doszedł do ostatniego,zobaczył wolne miejsce.


Część dalsza nastąpi ;)
*Charlie-tak nazywał się ojciec James'a
**Dora-matka James'a














piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 1.

-Biją się! Biją się! - krzyczały dzieci. - Solówa!

Rzeczywiście, na niewielkim podwórku pomiędzy kamiennymi domami popychali się dwaj kilkunastoletni chłopcy. Wokół nich zebrało się kształtne kółko zaciekawionych rówieśników.

-Chcesz w gębę, kretynie?! - ryknął czarnowłosy chłopak łapiąc przeciwnika za kołnierz koszuli. Po ścianach rozszedł się echem jego dojrzały głos.

-Spróbuj! - odkrzyknął atakowany, nieco drobniejszy chłopiec. Mimo, że starał się aby zabrzmiało to złowrogo, z łatwością można było doszukać się w jego tonie strachu, a wręcz paniki.

Ten pierwszy uśmiechnął się do tłumu z tak szczerym uśmiechem, jakby ktoś powiedział mu właśnie miły komplement.

- Chcecie widowiska? - zapytał patrząc po twarzach podekscytowanych widzów.

- James! James!-dopingowali go przyglądający się bójce. - Przywal mu, James!

Nawet najbardziej oddalony widz tej sytuacji mógłby zauważyć dziki błysk w jego ciemnych oczach. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, którego wciąż trzymał w silnym uścisku. James poczuł szybki przypływ adrenaliny, który wypełnił każdą jego kończynę zmuszając je do jakiegokolwiek ruchu, byle szybkiego i mocnego. Błyskawicznym, zupełnie niespodziewanym ruchem pchnął przeciwnika na ścianę.

Kiedy tamten przywalił plecami z ogromną siłą w mur, a potem, zupełnie oszołomiony, runął bezwładnie na ziemię, James doskoczył do niego dając upust swemu niepohamowanemu pragnieniu. Kopał go i bił najmocniej, jak tylko umiał. Nie był to już dla niego jakiś chłopak z podwórka. To był obiekt, który trzeba zniszczyć, rozbroić na maleńkie kawałki, unicestwić. Nie czuł, jak męczą się jego mięśnie, a usta miał cały czas wykrzywione w ten szeroki uśmiech. Choć wrzawa wokół nich mogłaby dorównać dopingowi na meczu między dwoma popularnymi drużynami piłkarskimi, a płacz chłopaka był jeszcze głośniejszy, James nie słyszał nic prócz własnych krótkich, wyćwiczonych wydechów i głuchych uderzeń. Pomimo tego, że jego ręce i nogi wciąż były w ruchu, ze skupieniem obserwował każdy szczegół. Widział szybko sączącą się krew z nosa, zadrapania i zaczerwienienia na twarzy rywala.

- James! James! - usłyszał w ułamku sekundy. Przez moment uznał to za głos kolejnego, dopingującego go dzieciaka. Spostrzegł jednak, że część osób odeszło z otaczającego go kręgu, więc z pewną trudnością przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę źródła głosu.

- Co? - wysyczał przez zęby gotów w każdej chwili wrócić do swojego zajęcia.

- James, twoi rodzice wracają. - odpowiedział mu piskliwie młodszy wyrostek nieco przestraszony jego wściekłością. Wskazał na ziemisty placyk niedaleko placu zabaw.

- Cholera. - zaklął cicho oglądając ze (wbrew pozorom) stoickim spokojem wjeżdżające na podjazd auto.


Korzystając z tego, że krąg widowni nadal pozostawał dość gęsty zasłaniając go, postanowił jeszcze raz kopnąć rywala, tym razem z zabójczą dokładnością. Wcelował idealnie pod żebra, w przeponę. Przeciwnik umilkł nagle, przerwał swój szloch i rozpaczliwie próbował złapać dech. Bez skutku.


James, doświadczony w wielu bójkach, zdążył poznać wiele słabych punktów w ciele człowieka. Chwilowy zacisk przepony pod wpływem uderzenia gwarantował całkowitą jej niemoc przez kilka sekund, co skutkowało brakiem możliwości zaczerpnięcia oddechu, a co dopiero powiedzenia czegoś czy zaszlochania.

Chwycił go za ubranie i uniósł z taką siłą, że jego stopy zawisły o kilka cali nad ziemią. Teraz patrzył prosto w zabrudzoną krwią i łzami twarz. Nie czuł zupełnie nic patrząc na walczącego o oddech chłopaka, który wciąż obficie krwawił.

- Dosyć? - wyszeptał z taką nienawiścią, że kilka osób zadrżało.

 Żadnej odpowiedzi, tylko kasłanie.

- Masz dosyć?- powtórzył jeszcze ciszej.

- D...D...Dosyć. - wydusił wreszcie przeciwnik.

James znienacka zaniósł się szaleńczym śmiechem.

- Taki słaby!

Wypuścił go z rąk. Upadł jakby z ulgą na ziemię i znów zaczął szlochać. James splunął na leżącego chłopaka i obrócił się z klasą. Dzieciaki wiwatując utorowały mu drogę. Przeszedł pomiędzy tłumem uśmiechając się lekko. Chłopaki poklepywali go po plecach, dziewczyny zasłaniały usta dłońmi. Ale w każdym jednym spojrzeniu było jedno. Podziw. Wielki podziw.

"O tak, to ja. - powiedział w myślach James. - To właśnie ja, godny waszego podziwu."

Odszedł, a wraz z tym jak się oddalał, okrzyki na jego cześć cichły. Zbliżył się do wypolerowanego, czarnego Mercedesa - dumy jego ojca. Codziennie rano wyglądał przez okno patrząc, czy samochód na pewno stoi na swoim miejscu. Nie było się czemu dziwić, że Charlus Potter tak bardzo o niego dbał. Był to najnowszy, a co za tym idzie najdroższy samochód w ich dzielnicy i prawdopodobnie - jak chwalił się przed rodziną Charlus - również w całej Dolinie Godryka.

- Cześć, synku! - zawołała do niego Dorea Potter wychodząc z auta.

- Cześć. - odpowiedział z serdecznym uśmiechem, który wypracował tak, jak technikę uderzeń pod żebra. - Kupiliście mi to, o co prosiłem?

- Tak, tak. - odpowiedziała mu i odwzajemniła uśmiech, ale zbladł trochę gdy zajrzała mu przez ramię. - A co tam się stało?

James odwrócił się z udawanym zaciekawieniem do miejsca, w którym przed chwilą był.

- Nie wiem, słyszałem tylko jakiejś krzyki. Pewnie jakieś małolaty się pobiły.

- Pewnie tak. - pokiwała głową i jeszcze chwilę patrzyła na zgromadzenie.

- Hmm...może trzeba tam komuś pomóc? - odezwał się jego ojciec również zerkając w tamtą stronę.

- Nie, nie ma sensu. - wzruszył ramionami chłopak zastanawiając się, czy dało się w tym momencie odczuć jego poddenerwowanie.

Nie byłoby dobrze, gdyby prawda wyszła na jaw i on świetnie o tym wiedział mimo, że rodzicie nigdy nie odkryli drugiego oblicza swojego syna. Gryfońskie cechy charakteru ojca od razu dałyby się we znaki, co skutkowałoby furią i wykładem na temat, jak perfidnym zachowaniem jest bicie słabszych. Matka pewnie by milczała i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jakim cudem jej ukochany syn mógłby kogoś pobić?

- Chyba masz rację. - przyznał ojciec po chwili, a Jamesowi momentalnie wróciła pewność siebie. - Chodźcie do środka, nie będziemy tak sterczeć.

Gdy James wypakował z auta dwie paczki, skierowali się do piętrowego, ceglanego domu. Gdy tylko weszli do środka, James nie zważając na nic wbiegł na schody taszcząc duży ładunek.

- A gdzie ty tak lecisz? - zapytał ojciec z rozbawieniem.

- Muszę się spakować! - odkrzyknął i wyszczerzył zęby.

- Ściągnij chociaż buty! - poleciła matka, ale odpowiedział jej tylko trzask drzwi jego pokoju.

Gdy tylko kopniakiem zamknął drzwi, rzucił się wraz z paczkami na niepościelone łóżko. Od tyłu podparł głowę rękami i z lekkim uśmieszkiem odetchnął głęboko delektując się napływającym teraz do jego rąk uczuciem zmęczenia, ale miłego spełnienia. Czy był z siebie zadowolony? Nie wiedział. Zadawał sobie to pytanie tyle razy po tym, jak skrzywdził kogoś, ale nie mógł wywnioskować nic. Zupełna pustka. Tamten chłopak, którego pobił może i był słabszy, ale przecież sam go prowokował. James roześmiał się cicho i postanowił nie przejmować się tak błahymi sprawami. Przecież to tylko mugolski chłopak z sąsiedztwa, który i tak nie poskarży się rodzicom, bo na podwórku każdy znał Jamesa Pottera.

Widywano go tylko w trakcie wakacji. Nie miał tu przyjaciół, ale wbrew pozorom, był lubiany przez miejscowe dzieci i młodzież. Zawsze można było pogawędzić choćby o pogodzie, a jego nonszalanckie podejście imponowało młodszym chłopcom, którzy starali się go naśladować.

James znów zachichotał. Co obchodziła go opinia jakiś dzieciaków? To i tak nie jest jego prawdziwe życie. Prawdziwe życie jest tam, gdzie nie musi nosić mugolskich ubrań i kryć swoich umiejętności. Tam, gdzie może swobodnie polatać na miotle, poczytać Proroka Codziennego. To realne oblicze miało dostać upust następnego dnia, kiedy rozpocznie piąty rok nauki w Hogwarcie.

Nagle rozległo się ciche postukiwanie. Chłopak podniósł się na łokciach i uśmiechnął szeroko na widok pukającej w okno, czarnej sówki. Podszedł do okna i wpuścił ją. Ta sfrunęła na jego ramię.

- Cześć, mała. - powiedział łagodnie i pogłaskał ją po drobnym łebku. - Co masz dla mnie?

Rozwiązał z jej łapek sznurek, do którego przyczepiona była charakterystyczna srebrna koperta, która w promieniach słońca połyskiwała kolorem zielonym. Odstawił sowę do klatki, a sam przysiadł na łóżku i rozerwał elegancką kopertę.

James!
Muszę się streszczać, bo zakosiłem matce jej ulubione slytheryńskie koperty (moje się skończyły).
W poprzednim liście pytałeś, co u mnie. Nie ma o czym gadać, naprawdę. Rodzice się wściekają i uwierz mi, wciąż wypominają mi to, że nie jestem Ślizgonem. Gdy tylko wyjdę na chwilę z pokoju, ojciec wpada do niego i zrywa wszystkie moje plakaty. Dlatego staram się nie wychodzić. Jak w domu wariatów, naprawdę. Ostatnio oberwałem pasem, bo paradowałem w szaliku Gryffindoru w czasie spotkania rodzinnego. Trochę bolało, ale było warto. Miałem ubaw po pachy.
Nieważne. Spotykamy się jutro tam gdzie zawsze, prawda? 
Do zobaczenia!
Łapa.
P.S  Pisałeś do


Hej,niedługo rozpocznę pisać :)

Cześć! Niedługo opublikują mi ten blog,więc będę mogła napisać 1,2,3,4.....rozdział :D Mam nadzieję,że moje opowiadania przypadną wam do gustu.  Pozdrawiam was! :)