Tak się rozpędziłam,że piszę kolejny ;) Komentujcie,oceniajcie szczerze. Teraz będzie trochę ciekawiej,więc ZAPRASZAM DO CZYTANIA :D
Wolne?-zapytał niedbale James wchodząc do przedziału.
Tak,chyba tak-odpowiedziała mu drobna,ruda dziewczyną.
James zajął miejsce na przeciwko jakiegoś chłopaka w półdługich włosach i roześmianą buzią. Chłopcy popatrzyli po sobie,po czym James zaczął złośliwie:
-A ty co się tak przyglądasz?
-Chyba ty,zakochałeś się czy co?-odpowiedział mu tak samo chłopak.
Bo kilku sekundach ciszy,obaj chłopcy wybuchnęli głośnym śmiechem. Późnej James znów zapytał:
-Jak się nazywasz?
-Syriusz-odpowiedział chłopiec,po czym dodał pospiesznie-a ty?
-Alfred-odpowiedział James zabawnie.
Po tym chłopcy znów zaczęli się śmiać,jeszcze głośniej niż wcześniej.
-Głośniej się nie dało?-usłyszeli chłopięcy,ale lodowaty głos-kultury.
James,podobnie jak jego nowy kolega,Syriusz,rozglądnęli się po przedziale. Dopiero teraz zobaczyli bladego chłopaka o dłuższych,czarnych włosach.Siedział on w kącie i najprawdopodobniej przed chwilą doszedł.
-Przepraszamy-odpowiedział złośliwym szeptem James-nie będziemy zakłócać spokoju zakochanych
Chłopcy znów parsknęli śmiechem. Upokorzony blady chłopak zrobił się cały czerwony. James i Syriusz nic już nie mówili. Blady chłopak zaczął mówić do dziewczyny:
-Czemu płaczesz?
-Nie chcę z tobą rozmawiać-powiedziała
-Dlaczego?-zapytał
-Tunia mnie z-znienawidziła- odpowiedziała ruda-Z powodu tego listu od Dumbledore'a...
James nie miał ochoty dalej słuchać "wyżaleń" dziewczyny do chłopaka,bo po prostu togo nudziło. Na szczęście Syriusz zapytał go szeptem:
-A tak na prawdę jak się nazywasz?-zapytał po czym dodał-Bo chyba nie Alfred.
James-odparł z trudem powstrzymując się od śmiechu-James Potter
Syriusz i James wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Później James znów usłyszał skrawek rozmowy dziewczyny i tego chłopaka.
-Dobrze by było,żebyś trafiła do Slytherinu-mówił chłopak
-Do Slytherinu?-przerwał mu James. Mimo opowiadań matki, i tak nie darzył sympatią domu Slytherinu.Zawsze kojarzył mu się z takimi jak ten chłopak,oczywiście nie obrażał matki -Ktoś tutaj chce być w Slytherinie?Chyba się przesiądę,a ty?-zapytał Syriusza
Syriusz położył nogi na pustym siedzeniu i powiedział:
-Moja cała rodzina była w Slytherinie.
James bardzo się zdziwił .
-Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Syriusz,trochę czerwony na twarzy wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział trochę zawstydzony:
-Może zerwę z rodzinną tradycją.A ty gdzie byś chciał się dostać,jakbyś miał wybierać?
-Do Gryffindoru- odparł bez namysłu James i po chwili dodał udając,że wznosi miecz-W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota. Tak mówi mój ojciec.
Chłopak obok prychnął pogardliwie. James zirytowany zwrócił się do niego:
-Przeszkadza ci to?
-Nie- odpowiedział chłopak,a jego usta wykrzywiły się w złośliwy uśmieszek-Skoro wolisz mieć krzepę zamiast mózgu...
James zdenerwowany podniósł się z fotela,i już miał zamiar podejść do tamtego, lecz Syriusz w porę wtrącił się do rozmowy.
-A ty gdzie byś chciał trafić,skoro brakuje ci i tego i tego?
James nie zwracając już uwagi na sprzeczkę z chłopakiem,ryknął śmiechem i opadł na siedzenie. Ze śmiechu zaczynał boleć już go brzuch,ale nie mógł przestać. Syriusz przyłączył się do niego,tyle,że ten turlał się po podłodze. Na wszystko patrzyła ruda dziewczyna,po czym odezwała się z powagą do bladego chłopaka:
-Choć,Severusie,znajdziemy sobie inny przedział.
Rozbawieni chłopcy przestali się nagle śmiać i zaczęli przedrzeźniać dziewczynę. Ona udawała,że tego nie słyszy. Severus,bo tak zdawał się nazywać chłopak poszedł za dziewczyną. James specjalnie podstawił mu nogę i Severus runąłby na ziemię,gdyby nie pobliska ściana. Popatrzył tylko złośliwie na James'a i Syriusza,po czym wyszedł z przedziału. Chłopcy znów dostali ataku śmiechu.
-Do zobaczenia Smarkerusie!-zawołał Syriusz-Ale kretyn...
-Widziałeś w co on jest ubrany? Ta koszula chyba nie była prana od kilku lat-roześmiał się James po czym dodał zmieniając temat-Jaką masz różdżkę?
Syriusz pospiesznie wyciągnął z plecaka brązową,prostą różdżkę.James zrobił to samo i wyjął z kieszeni swoją,długą i jasnobrązową.Chłopcy zrobili prezentację obu różdżek oraz porównali je do siebie.
-Od kogo masz?- zapytał Syriusz oglądając różdżkę kolegi
-Od Oliwandera,tradycyjnie-odpowiedział James po czym powtórzył słowa Oliwandera- Mahoń. Jedenaście cali. Bardzo poręczna. Trochę więcej mocy, znakomita do transmutacji.
-Nieźle. Moja jest używana. Mam ją od ojca,a ojciec ma ją od dziadka...wiesz o co chodzi-powiedział z uśmiechem-Włókno smoczego serca...i coś tam jeszcze.
Rozmowę o różdżkach przerwał dźwięk otwierania drzwi przedziału. James myślał, że to znów Severus-Smarkerus,ale to nie był on. W drzwiach stanął drobny,jasnowłosy chłopiec o lekkim wyrazie przerażenia na twarzy. Powiedział coś tak cicho,że Syriusz i James nie mogli go zrozumieć.
-Powtórz,ale głośniej-powiedział zachęcająco James.
-Mogę tu usiąść?-powiedział trochę głośniej chłopak.
-Jasne,siadaj-powiedzieli równocześnie James i Syriusz.
Chłopak uśmiechnął się do nich nieśmiało,po czym usiadł na siedzeniu obok.
-Jak się nazywasz?-zapytał chłopca James
-Remus...Remus Lupin.-odpowiedział chłopak i po chwili zastanowienia podał rękę James'owi i Syriuszowi,którzy również się przedstawili.
"Miły"-pomyślał James i jego myśli, żeby zaczepiać chłopaka, natychmiast się rozwiały.
- W jakim chciałbyś być domu w Hogwarcie?-zapytał Syriusz
-W Gryffindorze-odpowiedział krótko chłopak po czym zapytał-A wy?
-Ja też-odpowiedział James,po czym spojrzał wymownie na Syriusza.
-I ja!-powiedział Syriusz-Nie chcę do Slytherinu....
Rozmowę chłopców przerwał dzwonek. Za okienkiem przedziału machała im gruba kobieta.
-Chcecie coś słodkiego z wózka kochaneczki?
James po chwili zastanowienia wyjął ze swojej sakiewki kilka galeonów i powiedział do kobiety:
-Trzy opakowania fasolek,trzy żab i...
-Po co ci tyle tego?-przerwał mu Syriusz-wykarmisz tym kilka świń...
-Dla nas.Świń.-odpowiedział mu James lekceważąco.
Remus i Syriusz parsknęli śmiechem.Kiedy James kupił prawie cały wózek,chłopcy zasiedli do posiłku składającego się ze słodyczy. Dla James'a była normą taka porcja słodyczy. W dziecinstwie dostawał kilka razy więcej. Syriusz również opychał się słodyczami. Jednak Remus nieśmiało sięgał po słodycze.
-No jedz!-powiedział serdecznie James do Remusa
Remus uśmiechnął się do kolegi,po czym dołączył do uczty. Cali wysmarowani czekoladą,najedzeni,skończyli jeść.
-Ja ci oddam-rzucił nagle Remus
-Ja też-dołączył się Syriusz
James patrzył na nich zdziwiony.
-Co wy,chłopaki!Żartujecie czy co? To tylko kilka galeonów...
Syriusz chciał protestować,ale James w porę mu przerwał
-Naprawdę,nic nie oddawajcie. Ja mam tego dużo.
-Ale...no dobra.-powiedział zrezygnowany Syriusz.
W korytarzu wołała jakaś kobieta,żeby zakładać szaty.Chłopcy włożyli na siebie szaty,oglądając je i podziwiając. Syriusz zdążył już zrobić sobie w niej dziurę z boku. Szata Remusa była pognieciona i wyglądała dość biednie. Pociąg zaczął się powoli zatrzymywać.
Przepraszam,że długo nic nie dodawałam,ale nie miałam czasu. Wybaczycie jakoś? ;)
niedziela, 24 listopada 2013
wtorek, 19 listopada 2013
Rozdział 2- Peron dziewięć i trzy czwarte.
Tamten rozdział się wam spodobał,więc piszę następny.Mam już nagłówek.Jakieś uwagi co do niego? :) Szukam Bety! I dziękuję Ince (lub Lunie) za porady i szczery komentarz ;D. CZYTAJCIE I KOMENTUJCIE! Uwaga rozdział jest trochę nudny.
-James!Wstawaj.Już dziewiąta,jak zwykle się spóźnisz-usłyszał jakby za mgłą głos matki-Jamees!
-Tak...mhh...5 minut-odpowiedział zaspany pragnąc jak najszybciej wrócić do snu
-No to spóźnisz się do Hogwartu i będziesz mugolem!-usłyszał rozbawiony głos ojca z kuchni
No tak,przecież dziś jest TEN dzień.James zerwał się szybko z łóżka i podbiegł do "czystego kącika" swojego pokoju i skreślił liczbę 31 na kalendarzu zawieszonym na szafce.Jedzie,zaraz pojedzie do Hogwartu!Wziął wcześniej przygotowane ubranie i udał się do łazienki.Ubrał wcześniej przygotowaną koszulę i spodnie.Opłukał twarz wodą i spojrzał w lustro.
Zobaczył przed sobą 11-sto letniego chłopca o okrągłej twarzy,zadartym nosie i roześmianymi ustami.Wziął grzebień i przejechał nim po czarnych,rozczochranych włosach.Starał się jak mógł,aby ulizać włosy,ale one i tak stały mu jakby przed chwilą był huragan.Zawsze tak miał,po prostu nie umiał nad tym zapanować.Po kilku nieudanych próbach zrezygnował z czesania włosów i wyszedł z łazienki.
Zjadł śniadanie rozprawiając z ojcem o Hogwarcie.
-A...jeśli będę w Slytherine?-zapytał James robiąc łyk herbaty
-To będziesz w Slytherinie-odparł ironicznie ojciec-ale ja bym cię wolał w Gryffindorze,bo....
-A co w tym złego że będzie Ślizgonem?-wtrąciła się matka chłopca-Może pójdzie w moje ślady,Charlie*?
Zmieszany ojciec nic już nie powiedział,a matka chłopca roześmiała się sztucznie.
Kiedy śniadanie dobiegło końca,rodzice chłopca zdecydowali,że czas już się powoli zbierać.James przytargał swój kufer do kominka i wziął szarawy proszek w ręce. Tak samo zrobili jego rodzice.
-Na trzy krzyczysz z nami "King Cross",rozumiesz?-przypomniał chłopcu ojciec-To raz,dwa...
-Nie!Czekajcie,zapomniałem!-Nie czekając na odpowiedź James ruszył do pokoju.Doszedł do tajemniczej szafeczki i wyciągnął z niej ciemnobrązową,dość długą różdżkę i schował ją do kieszeni.Wybiegł z pokoju wprost do kominka.
-Wiedziałem!Jak zawsze o czymś zapomnisz-powiedział w stronę chłopca ojciec-Jeszcze raz: jeden,dwa...TRZY!Na King Cross!-krzyknął i rzucił proszek w dół.
To samo zrobił James i jego matka.Chłopak poczuł dziwne uczucie spadania,później jakby podnosiła go niewidzialna siła.Widział kilka salonów mieszkań,ale tylko przez ułamek sekundy.Teraz obraz się zatrzymał i chłopak ujrzał przed sobą coś jakby świetlicę.Były tu kanapy,stolik do kawy,mała półka z książkami i kosz z zabawkami.Byli tu inni-rodzice z dziećmi i nastolatkowie.
Powitał ich łysy,barczysty mężczyzna.
-Pierwszak?-zapytał z uśmiechem
-Tak,tak- odpowiedziała dumnie matka James'a
Mężczyzna poklepał po ramieniu chłopaka.Później udał się do drzwi i lekko je uchylił.
-Możecie iść,nikogo nie ma...
Rodzina żwawo przeszła przez drzwi i znaleźli się na mugolskim dworcu King Cross. Zapakowali kufer chłopaka na wózek i zaczęli iść wzdłuż peronów. 1,2,3....7,8....
-Jest. Dziewięć i dziesięć. Synu,powitaj peron dziewięć i trzy czwarte-rzekł filozoficznie ojciec chłopaka
Z opowieści rodziców,peron dziewięć i trzy czwarte miał wyglądać tajemniczo i pięknie.Miało się tu roić od młodych czarodziejów.Niestety nic takiego tu nie było.
-Ale...tato...-chciał zapytać James,lecz szybko przerwała mu matka
-Najpierw trzeba przejść przez bramkę-i mrugając do niego porozumiewawczo,dodała-Chcesz sam?
-Tak,chyba tak- odpowiedział chłopiec udając poważny ton
Chwycił mocno za uchwyty wózka i tak jak wcześniej instruowali go rodzice wbiegł w bramkę.Poczuł przez chwilę,jakby jakiś materiał ocierał się delikatnie o jego twarz,a późnej był już na tym prawdziwym peronie dziewięć i trzy czwarte.
Był to ogromny peron różniący się od tych mugolskich. Przez wysoko położone okna prześwitywały lekkie promienie porannego słońca, co sprawiało, że był bardzo ciepły klimat.Panował tu przyjemny gwar.Roiło się tu od nastolatków i dzieci w wieku James'a.Na torach stał największy i najpiękniejszy obiekt całego peronu-Ekspres do Hogwartu. Pociąg mienił się intensywną czerwienią,a z jego kominów ulatniała się para, tak, jakby chciał powiedzieć, że jest gotowy do startu.
Zza barierki wyłonili się także rodzice James'a. Oboje mieli szczere uśmiechy na twarzy. Chłopiec spojrzał na wielki zegar-była za pięć jedenasta.
-Zaraz odjeżdża pociąg-wspomniał chłopiec przerywając kłopotliwą ciszę.
-A więc pora na twoje kieszonkowe-powiedziała rozpromnieniona matka i podając mu sakiewkę z pieniędzmi dodała-Tylko nie wydawał za dużo...
-Ma ci wystarczyć do końca roku-dodał ojciec
Przez ostatnie pięć minut rodzina rozprawiała na temat domów w Hogwarcie. Matka James'a,jako Ślizgonka,wolała,aby syn chodził do Slytherinu,bo "wtedy coś z niego wyrośnie"-mówiła. Ojciec,jako prawdziwy Gryfon,wykłócał się,że syn powinien trafić do Gryffindoru, jak odważny mężczyzna.
James,stojąc pomiędzy kłócącymi się rodzicami,zrozumiał jak bardzo będzie mu ich brakować.
Ani się obejrzał,zegar wskazał 11-stą,a wraz z nim słychać było już dźwięk "gotowego" pociągu.
-James...och James!Uważaj na siebie,dobrze?-mówiła matka ze łzami w oczach-Żadnych bójek i kłopotów,zrozumiałeś?
-Oj,Dora**,przecież jest już prawie dorosły...-uspokajał kobietę ojciec chłopca-Ale nie pakuj się w kłopoty,synu,naprawdę-dodał z uśmiechem
-Spróbuję-odpowiedział James próbując stłumić śmiech.
-To chodź,zaniosę ci ten kufer-powiedział ojciec.
Kiedy kufer był już załadowany na pociąg,ojciec James'a nachylił się nad synem.
-Trafisz do Gryffindoru. Jestem pewien. Pójdziesz w moje ślady-powiedział z dumą i dodał-W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota!
Część dalsza nastąpi ;)
*Charlie-tak nazywał się ojciec James'a
**Dora-matka James'a
-James!Wstawaj.Już dziewiąta,jak zwykle się spóźnisz-usłyszał jakby za mgłą głos matki-Jamees!
-Tak...mhh...5 minut-odpowiedział zaspany pragnąc jak najszybciej wrócić do snu
-No to spóźnisz się do Hogwartu i będziesz mugolem!-usłyszał rozbawiony głos ojca z kuchni
No tak,przecież dziś jest TEN dzień.James zerwał się szybko z łóżka i podbiegł do "czystego kącika" swojego pokoju i skreślił liczbę 31 na kalendarzu zawieszonym na szafce.Jedzie,zaraz pojedzie do Hogwartu!Wziął wcześniej przygotowane ubranie i udał się do łazienki.Ubrał wcześniej przygotowaną koszulę i spodnie.Opłukał twarz wodą i spojrzał w lustro.
Zobaczył przed sobą 11-sto letniego chłopca o okrągłej twarzy,zadartym nosie i roześmianymi ustami.Wziął grzebień i przejechał nim po czarnych,rozczochranych włosach.Starał się jak mógł,aby ulizać włosy,ale one i tak stały mu jakby przed chwilą był huragan.Zawsze tak miał,po prostu nie umiał nad tym zapanować.Po kilku nieudanych próbach zrezygnował z czesania włosów i wyszedł z łazienki.
Zjadł śniadanie rozprawiając z ojcem o Hogwarcie.
-A...jeśli będę w Slytherine?-zapytał James robiąc łyk herbaty
-To będziesz w Slytherinie-odparł ironicznie ojciec-ale ja bym cię wolał w Gryffindorze,bo....
-A co w tym złego że będzie Ślizgonem?-wtrąciła się matka chłopca-Może pójdzie w moje ślady,Charlie*?
Zmieszany ojciec nic już nie powiedział,a matka chłopca roześmiała się sztucznie.
Kiedy śniadanie dobiegło końca,rodzice chłopca zdecydowali,że czas już się powoli zbierać.James przytargał swój kufer do kominka i wziął szarawy proszek w ręce. Tak samo zrobili jego rodzice.
-Na trzy krzyczysz z nami "King Cross",rozumiesz?-przypomniał chłopcu ojciec-To raz,dwa...
-Nie!Czekajcie,zapomniałem!-Nie czekając na odpowiedź James ruszył do pokoju.Doszedł do tajemniczej szafeczki i wyciągnął z niej ciemnobrązową,dość długą różdżkę i schował ją do kieszeni.Wybiegł z pokoju wprost do kominka.
-Wiedziałem!Jak zawsze o czymś zapomnisz-powiedział w stronę chłopca ojciec-Jeszcze raz: jeden,dwa...TRZY!Na King Cross!-krzyknął i rzucił proszek w dół.
To samo zrobił James i jego matka.Chłopak poczuł dziwne uczucie spadania,później jakby podnosiła go niewidzialna siła.Widział kilka salonów mieszkań,ale tylko przez ułamek sekundy.Teraz obraz się zatrzymał i chłopak ujrzał przed sobą coś jakby świetlicę.Były tu kanapy,stolik do kawy,mała półka z książkami i kosz z zabawkami.Byli tu inni-rodzice z dziećmi i nastolatkowie.
Powitał ich łysy,barczysty mężczyzna.
-Pierwszak?-zapytał z uśmiechem
-Tak,tak- odpowiedziała dumnie matka James'a
Mężczyzna poklepał po ramieniu chłopaka.Później udał się do drzwi i lekko je uchylił.
-Możecie iść,nikogo nie ma...
Rodzina żwawo przeszła przez drzwi i znaleźli się na mugolskim dworcu King Cross. Zapakowali kufer chłopaka na wózek i zaczęli iść wzdłuż peronów. 1,2,3....7,8....
-Jest. Dziewięć i dziesięć. Synu,powitaj peron dziewięć i trzy czwarte-rzekł filozoficznie ojciec chłopaka
Z opowieści rodziców,peron dziewięć i trzy czwarte miał wyglądać tajemniczo i pięknie.Miało się tu roić od młodych czarodziejów.Niestety nic takiego tu nie było.
-Ale...tato...-chciał zapytać James,lecz szybko przerwała mu matka
-Najpierw trzeba przejść przez bramkę-i mrugając do niego porozumiewawczo,dodała-Chcesz sam?
-Tak,chyba tak- odpowiedział chłopiec udając poważny ton
Chwycił mocno za uchwyty wózka i tak jak wcześniej instruowali go rodzice wbiegł w bramkę.Poczuł przez chwilę,jakby jakiś materiał ocierał się delikatnie o jego twarz,a późnej był już na tym prawdziwym peronie dziewięć i trzy czwarte.
Był to ogromny peron różniący się od tych mugolskich. Przez wysoko położone okna prześwitywały lekkie promienie porannego słońca, co sprawiało, że był bardzo ciepły klimat.Panował tu przyjemny gwar.Roiło się tu od nastolatków i dzieci w wieku James'a.Na torach stał największy i najpiękniejszy obiekt całego peronu-Ekspres do Hogwartu. Pociąg mienił się intensywną czerwienią,a z jego kominów ulatniała się para, tak, jakby chciał powiedzieć, że jest gotowy do startu.
Zza barierki wyłonili się także rodzice James'a. Oboje mieli szczere uśmiechy na twarzy. Chłopiec spojrzał na wielki zegar-była za pięć jedenasta.
-Zaraz odjeżdża pociąg-wspomniał chłopiec przerywając kłopotliwą ciszę.
-A więc pora na twoje kieszonkowe-powiedziała rozpromnieniona matka i podając mu sakiewkę z pieniędzmi dodała-Tylko nie wydawał za dużo...
-Ma ci wystarczyć do końca roku-dodał ojciec
Przez ostatnie pięć minut rodzina rozprawiała na temat domów w Hogwarcie. Matka James'a,jako Ślizgonka,wolała,aby syn chodził do Slytherinu,bo "wtedy coś z niego wyrośnie"-mówiła. Ojciec,jako prawdziwy Gryfon,wykłócał się,że syn powinien trafić do Gryffindoru, jak odważny mężczyzna.
James,stojąc pomiędzy kłócącymi się rodzicami,zrozumiał jak bardzo będzie mu ich brakować.
Ani się obejrzał,zegar wskazał 11-stą,a wraz z nim słychać było już dźwięk "gotowego" pociągu.
-James...och James!Uważaj na siebie,dobrze?-mówiła matka ze łzami w oczach-Żadnych bójek i kłopotów,zrozumiałeś?
-Oj,Dora**,przecież jest już prawie dorosły...-uspokajał kobietę ojciec chłopca-Ale nie pakuj się w kłopoty,synu,naprawdę-dodał z uśmiechem
-Spróbuję-odpowiedział James próbując stłumić śmiech.
-To chodź,zaniosę ci ten kufer-powiedział ojciec.
Kiedy kufer był już załadowany na pociąg,ojciec James'a nachylił się nad synem.
-Trafisz do Gryffindoru. Jestem pewien. Pójdziesz w moje ślady-powiedział z dumą i dodał-W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota!
James ledwo nie wybuchnął śmiechem.
-Proszę już wsiadać! Zaraz odjeżdżamy!-usłyszeli głos konduktora
Chłopak zwinnie wskoczył do pociągu i wystawił głowę przez najbliższe okno.Zobaczył przez nie machających do niego rodziców. Odwzajemnił ten gest,po czym zaczął szukać wolnego przedziału. Nie było to łatwe,ponieważ prawie każdy był zajęty. Szedł wzdłuż korytarza,zaglądając do każdego przedziału. Dopiero gdy doszedł do ostatniego,zobaczył wolne miejsce.
Część dalsza nastąpi ;)
*Charlie-tak nazywał się ojciec James'a
**Dora-matka James'a
piątek, 15 listopada 2013
Rozdział 1.
-Biją się! Biją się! - krzyczały dzieci. - Solówa!
Rzeczywiście, na niewielkim podwórku pomiędzy kamiennymi domami popychali się dwaj kilkunastoletni chłopcy. Wokół nich zebrało się kształtne kółko zaciekawionych rówieśników.
-Chcesz w gębę, kretynie?! - ryknął czarnowłosy chłopak łapiąc przeciwnika za kołnierz koszuli. Po ścianach rozszedł się echem jego dojrzały głos.
-Spróbuj! - odkrzyknął atakowany, nieco drobniejszy chłopiec. Mimo, że starał się aby zabrzmiało to złowrogo, z łatwością można było doszukać się w jego tonie strachu, a wręcz paniki.
Ten pierwszy uśmiechnął się do tłumu z tak szczerym uśmiechem, jakby ktoś powiedział mu właśnie miły komplement.
- Chcecie widowiska? - zapytał patrząc po twarzach podekscytowanych widzów.
- James! James!-dopingowali go przyglądający się bójce. - Przywal mu, James!
Nawet najbardziej oddalony widz tej sytuacji mógłby zauważyć dziki błysk w jego ciemnych oczach. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, którego wciąż trzymał w silnym uścisku. James poczuł szybki przypływ adrenaliny, który wypełnił każdą jego kończynę zmuszając je do jakiegokolwiek ruchu, byle szybkiego i mocnego. Błyskawicznym, zupełnie niespodziewanym ruchem pchnął przeciwnika na ścianę.
Kiedy tamten przywalił plecami z ogromną siłą w mur, a potem, zupełnie oszołomiony, runął bezwładnie na ziemię, James doskoczył do niego dając upust swemu niepohamowanemu pragnieniu. Kopał go i bił najmocniej, jak tylko umiał. Nie był to już dla niego jakiś chłopak z podwórka. To był obiekt, który trzeba zniszczyć, rozbroić na maleńkie kawałki, unicestwić. Nie czuł, jak męczą się jego mięśnie, a usta miał cały czas wykrzywione w ten szeroki uśmiech. Choć wrzawa wokół nich mogłaby dorównać dopingowi na meczu między dwoma popularnymi drużynami piłkarskimi, a płacz chłopaka był jeszcze głośniejszy, James nie słyszał nic prócz własnych krótkich, wyćwiczonych wydechów i głuchych uderzeń. Pomimo tego, że jego ręce i nogi wciąż były w ruchu, ze skupieniem obserwował każdy szczegół. Widział szybko sączącą się krew z nosa, zadrapania i zaczerwienienia na twarzy rywala.
- James! James! - usłyszał w ułamku sekundy. Przez moment uznał to za głos kolejnego, dopingującego go dzieciaka. Spostrzegł jednak, że część osób odeszło z otaczającego go kręgu, więc z pewną trudnością przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę źródła głosu.
- Co? - wysyczał przez zęby gotów w każdej chwili wrócić do swojego zajęcia.
- James, twoi rodzice wracają. - odpowiedział mu piskliwie młodszy wyrostek nieco przestraszony jego wściekłością. Wskazał na ziemisty placyk niedaleko placu zabaw.
- Cholera. - zaklął cicho oglądając ze (wbrew pozorom) stoickim spokojem wjeżdżające na podjazd auto.
Korzystając z tego, że krąg widowni nadal pozostawał dość gęsty zasłaniając go, postanowił jeszcze raz kopnąć rywala, tym razem z zabójczą dokładnością. Wcelował idealnie pod żebra, w przeponę. Przeciwnik umilkł nagle, przerwał swój szloch i rozpaczliwie próbował złapać dech. Bez skutku.
James, doświadczony w wielu bójkach, zdążył poznać wiele słabych punktów w ciele człowieka. Chwilowy zacisk przepony pod wpływem uderzenia gwarantował całkowitą jej niemoc przez kilka sekund, co skutkowało brakiem możliwości zaczerpnięcia oddechu, a co dopiero powiedzenia czegoś czy zaszlochania.
Chwycił go za ubranie i uniósł z taką siłą, że jego stopy zawisły o kilka cali nad ziemią. Teraz patrzył prosto w zabrudzoną krwią i łzami twarz. Nie czuł zupełnie nic patrząc na walczącego o oddech chłopaka, który wciąż obficie krwawił.
- Dosyć? - wyszeptał z taką nienawiścią, że kilka osób zadrżało.
Żadnej odpowiedzi, tylko kasłanie.
- Masz dosyć?- powtórzył jeszcze ciszej.
- D...D...Dosyć. - wydusił wreszcie przeciwnik.
James znienacka zaniósł się szaleńczym śmiechem.
- Taki słaby!
Wypuścił go z rąk. Upadł jakby z ulgą na ziemię i znów zaczął szlochać. James splunął na leżącego chłopaka i obrócił się z klasą. Dzieciaki wiwatując utorowały mu drogę. Przeszedł pomiędzy tłumem uśmiechając się lekko. Chłopaki poklepywali go po plecach, dziewczyny zasłaniały usta dłońmi. Ale w każdym jednym spojrzeniu było jedno. Podziw. Wielki podziw.
"O tak, to ja. - powiedział w myślach James. - To właśnie ja, godny waszego podziwu."
Odszedł, a wraz z tym jak się oddalał, okrzyki na jego cześć cichły. Zbliżył się do wypolerowanego, czarnego Mercedesa - dumy jego ojca. Codziennie rano wyglądał przez okno patrząc, czy samochód na pewno stoi na swoim miejscu. Nie było się czemu dziwić, że Charlus Potter tak bardzo o niego dbał. Był to najnowszy, a co za tym idzie najdroższy samochód w ich dzielnicy i prawdopodobnie - jak chwalił się przed rodziną Charlus - również w całej Dolinie Godryka.
- Cześć, synku! - zawołała do niego Dorea Potter wychodząc z auta.
- Cześć. - odpowiedział z serdecznym uśmiechem, który wypracował tak, jak technikę uderzeń pod żebra. - Kupiliście mi to, o co prosiłem?
- Tak, tak. - odpowiedziała mu i odwzajemniła uśmiech, ale zbladł trochę gdy zajrzała mu przez ramię. - A co tam się stało?
James odwrócił się z udawanym zaciekawieniem do miejsca, w którym przed chwilą był.
- Nie wiem, słyszałem tylko jakiejś krzyki. Pewnie jakieś małolaty się pobiły.
- Pewnie tak. - pokiwała głową i jeszcze chwilę patrzyła na zgromadzenie.
- Hmm...może trzeba tam komuś pomóc? - odezwał się jego ojciec również zerkając w tamtą stronę.
- Nie, nie ma sensu. - wzruszył ramionami chłopak zastanawiając się, czy dało się w tym momencie odczuć jego poddenerwowanie.
Nie byłoby dobrze, gdyby prawda wyszła na jaw i on świetnie o tym wiedział mimo, że rodzicie nigdy nie odkryli drugiego oblicza swojego syna. Gryfońskie cechy charakteru ojca od razu dałyby się we znaki, co skutkowałoby furią i wykładem na temat, jak perfidnym zachowaniem jest bicie słabszych. Matka pewnie by milczała i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jakim cudem jej ukochany syn mógłby kogoś pobić?
- Chyba masz rację. - przyznał ojciec po chwili, a Jamesowi momentalnie wróciła pewność siebie. - Chodźcie do środka, nie będziemy tak sterczeć.
Gdy James wypakował z auta dwie paczki, skierowali się do piętrowego, ceglanego domu. Gdy tylko weszli do środka, James nie zważając na nic wbiegł na schody taszcząc duży ładunek.
- A gdzie ty tak lecisz? - zapytał ojciec z rozbawieniem.
- Muszę się spakować! - odkrzyknął i wyszczerzył zęby.
- Ściągnij chociaż buty! - poleciła matka, ale odpowiedział jej tylko trzask drzwi jego pokoju.
Gdy tylko kopniakiem zamknął drzwi, rzucił się wraz z paczkami na niepościelone łóżko. Od tyłu podparł głowę rękami i z lekkim uśmieszkiem odetchnął głęboko delektując się napływającym teraz do jego rąk uczuciem zmęczenia, ale miłego spełnienia. Czy był z siebie zadowolony? Nie wiedział. Zadawał sobie to pytanie tyle razy po tym, jak skrzywdził kogoś, ale nie mógł wywnioskować nic. Zupełna pustka. Tamten chłopak, którego pobił może i był słabszy, ale przecież sam go prowokował. James roześmiał się cicho i postanowił nie przejmować się tak błahymi sprawami. Przecież to tylko mugolski chłopak z sąsiedztwa, który i tak nie poskarży się rodzicom, bo na podwórku każdy znał Jamesa Pottera.
Widywano go tylko w trakcie wakacji. Nie miał tu przyjaciół, ale wbrew pozorom, był lubiany przez miejscowe dzieci i młodzież. Zawsze można było pogawędzić choćby o pogodzie, a jego nonszalanckie podejście imponowało młodszym chłopcom, którzy starali się go naśladować.
James znów zachichotał. Co obchodziła go opinia jakiś dzieciaków? To i tak nie jest jego prawdziwe życie. Prawdziwe życie jest tam, gdzie nie musi nosić mugolskich ubrań i kryć swoich umiejętności. Tam, gdzie może swobodnie polatać na miotle, poczytać Proroka Codziennego. To realne oblicze miało dostać upust następnego dnia, kiedy rozpocznie piąty rok nauki w Hogwarcie.
Nagle rozległo się ciche postukiwanie. Chłopak podniósł się na łokciach i uśmiechnął szeroko na widok pukającej w okno, czarnej sówki. Podszedł do okna i wpuścił ją. Ta sfrunęła na jego ramię.
- Cześć, mała. - powiedział łagodnie i pogłaskał ją po drobnym łebku. - Co masz dla mnie?
Rozwiązał z jej łapek sznurek, do którego przyczepiona była charakterystyczna srebrna koperta, która w promieniach słońca połyskiwała kolorem zielonym. Odstawił sowę do klatki, a sam przysiadł na łóżku i rozerwał elegancką kopertę.
Rzeczywiście, na niewielkim podwórku pomiędzy kamiennymi domami popychali się dwaj kilkunastoletni chłopcy. Wokół nich zebrało się kształtne kółko zaciekawionych rówieśników.
-Chcesz w gębę, kretynie?! - ryknął czarnowłosy chłopak łapiąc przeciwnika za kołnierz koszuli. Po ścianach rozszedł się echem jego dojrzały głos.
-Spróbuj! - odkrzyknął atakowany, nieco drobniejszy chłopiec. Mimo, że starał się aby zabrzmiało to złowrogo, z łatwością można było doszukać się w jego tonie strachu, a wręcz paniki.
Ten pierwszy uśmiechnął się do tłumu z tak szczerym uśmiechem, jakby ktoś powiedział mu właśnie miły komplement.
- Chcecie widowiska? - zapytał patrząc po twarzach podekscytowanych widzów.
- James! James!-dopingowali go przyglądający się bójce. - Przywal mu, James!
Nawet najbardziej oddalony widz tej sytuacji mógłby zauważyć dziki błysk w jego ciemnych oczach. Przeniósł spojrzenie na chłopaka, którego wciąż trzymał w silnym uścisku. James poczuł szybki przypływ adrenaliny, który wypełnił każdą jego kończynę zmuszając je do jakiegokolwiek ruchu, byle szybkiego i mocnego. Błyskawicznym, zupełnie niespodziewanym ruchem pchnął przeciwnika na ścianę.
Kiedy tamten przywalił plecami z ogromną siłą w mur, a potem, zupełnie oszołomiony, runął bezwładnie na ziemię, James doskoczył do niego dając upust swemu niepohamowanemu pragnieniu. Kopał go i bił najmocniej, jak tylko umiał. Nie był to już dla niego jakiś chłopak z podwórka. To był obiekt, który trzeba zniszczyć, rozbroić na maleńkie kawałki, unicestwić. Nie czuł, jak męczą się jego mięśnie, a usta miał cały czas wykrzywione w ten szeroki uśmiech. Choć wrzawa wokół nich mogłaby dorównać dopingowi na meczu między dwoma popularnymi drużynami piłkarskimi, a płacz chłopaka był jeszcze głośniejszy, James nie słyszał nic prócz własnych krótkich, wyćwiczonych wydechów i głuchych uderzeń. Pomimo tego, że jego ręce i nogi wciąż były w ruchu, ze skupieniem obserwował każdy szczegół. Widział szybko sączącą się krew z nosa, zadrapania i zaczerwienienia na twarzy rywala.
- James! James! - usłyszał w ułamku sekundy. Przez moment uznał to za głos kolejnego, dopingującego go dzieciaka. Spostrzegł jednak, że część osób odeszło z otaczającego go kręgu, więc z pewną trudnością przerwał na chwilę i odwrócił się w stronę źródła głosu.
- Co? - wysyczał przez zęby gotów w każdej chwili wrócić do swojego zajęcia.
- James, twoi rodzice wracają. - odpowiedział mu piskliwie młodszy wyrostek nieco przestraszony jego wściekłością. Wskazał na ziemisty placyk niedaleko placu zabaw.
- Cholera. - zaklął cicho oglądając ze (wbrew pozorom) stoickim spokojem wjeżdżające na podjazd auto.
Korzystając z tego, że krąg widowni nadal pozostawał dość gęsty zasłaniając go, postanowił jeszcze raz kopnąć rywala, tym razem z zabójczą dokładnością. Wcelował idealnie pod żebra, w przeponę. Przeciwnik umilkł nagle, przerwał swój szloch i rozpaczliwie próbował złapać dech. Bez skutku.
James, doświadczony w wielu bójkach, zdążył poznać wiele słabych punktów w ciele człowieka. Chwilowy zacisk przepony pod wpływem uderzenia gwarantował całkowitą jej niemoc przez kilka sekund, co skutkowało brakiem możliwości zaczerpnięcia oddechu, a co dopiero powiedzenia czegoś czy zaszlochania.
Chwycił go za ubranie i uniósł z taką siłą, że jego stopy zawisły o kilka cali nad ziemią. Teraz patrzył prosto w zabrudzoną krwią i łzami twarz. Nie czuł zupełnie nic patrząc na walczącego o oddech chłopaka, który wciąż obficie krwawił.
- Dosyć? - wyszeptał z taką nienawiścią, że kilka osób zadrżało.
Żadnej odpowiedzi, tylko kasłanie.
- Masz dosyć?- powtórzył jeszcze ciszej.
- D...D...Dosyć. - wydusił wreszcie przeciwnik.
James znienacka zaniósł się szaleńczym śmiechem.
- Taki słaby!
Wypuścił go z rąk. Upadł jakby z ulgą na ziemię i znów zaczął szlochać. James splunął na leżącego chłopaka i obrócił się z klasą. Dzieciaki wiwatując utorowały mu drogę. Przeszedł pomiędzy tłumem uśmiechając się lekko. Chłopaki poklepywali go po plecach, dziewczyny zasłaniały usta dłońmi. Ale w każdym jednym spojrzeniu było jedno. Podziw. Wielki podziw.
"O tak, to ja. - powiedział w myślach James. - To właśnie ja, godny waszego podziwu."
Odszedł, a wraz z tym jak się oddalał, okrzyki na jego cześć cichły. Zbliżył się do wypolerowanego, czarnego Mercedesa - dumy jego ojca. Codziennie rano wyglądał przez okno patrząc, czy samochód na pewno stoi na swoim miejscu. Nie było się czemu dziwić, że Charlus Potter tak bardzo o niego dbał. Był to najnowszy, a co za tym idzie najdroższy samochód w ich dzielnicy i prawdopodobnie - jak chwalił się przed rodziną Charlus - również w całej Dolinie Godryka.
- Cześć, synku! - zawołała do niego Dorea Potter wychodząc z auta.
- Cześć. - odpowiedział z serdecznym uśmiechem, który wypracował tak, jak technikę uderzeń pod żebra. - Kupiliście mi to, o co prosiłem?
- Tak, tak. - odpowiedziała mu i odwzajemniła uśmiech, ale zbladł trochę gdy zajrzała mu przez ramię. - A co tam się stało?
James odwrócił się z udawanym zaciekawieniem do miejsca, w którym przed chwilą był.
- Nie wiem, słyszałem tylko jakiejś krzyki. Pewnie jakieś małolaty się pobiły.
- Pewnie tak. - pokiwała głową i jeszcze chwilę patrzyła na zgromadzenie.
- Hmm...może trzeba tam komuś pomóc? - odezwał się jego ojciec również zerkając w tamtą stronę.
- Nie, nie ma sensu. - wzruszył ramionami chłopak zastanawiając się, czy dało się w tym momencie odczuć jego poddenerwowanie.
Nie byłoby dobrze, gdyby prawda wyszła na jaw i on świetnie o tym wiedział mimo, że rodzicie nigdy nie odkryli drugiego oblicza swojego syna. Gryfońskie cechy charakteru ojca od razu dałyby się we znaki, co skutkowałoby furią i wykładem na temat, jak perfidnym zachowaniem jest bicie słabszych. Matka pewnie by milczała i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Jakim cudem jej ukochany syn mógłby kogoś pobić?
- Chyba masz rację. - przyznał ojciec po chwili, a Jamesowi momentalnie wróciła pewność siebie. - Chodźcie do środka, nie będziemy tak sterczeć.
Gdy James wypakował z auta dwie paczki, skierowali się do piętrowego, ceglanego domu. Gdy tylko weszli do środka, James nie zważając na nic wbiegł na schody taszcząc duży ładunek.
- A gdzie ty tak lecisz? - zapytał ojciec z rozbawieniem.
- Muszę się spakować! - odkrzyknął i wyszczerzył zęby.
- Ściągnij chociaż buty! - poleciła matka, ale odpowiedział jej tylko trzask drzwi jego pokoju.
Gdy tylko kopniakiem zamknął drzwi, rzucił się wraz z paczkami na niepościelone łóżko. Od tyłu podparł głowę rękami i z lekkim uśmieszkiem odetchnął głęboko delektując się napływającym teraz do jego rąk uczuciem zmęczenia, ale miłego spełnienia. Czy był z siebie zadowolony? Nie wiedział. Zadawał sobie to pytanie tyle razy po tym, jak skrzywdził kogoś, ale nie mógł wywnioskować nic. Zupełna pustka. Tamten chłopak, którego pobił może i był słabszy, ale przecież sam go prowokował. James roześmiał się cicho i postanowił nie przejmować się tak błahymi sprawami. Przecież to tylko mugolski chłopak z sąsiedztwa, który i tak nie poskarży się rodzicom, bo na podwórku każdy znał Jamesa Pottera.
Widywano go tylko w trakcie wakacji. Nie miał tu przyjaciół, ale wbrew pozorom, był lubiany przez miejscowe dzieci i młodzież. Zawsze można było pogawędzić choćby o pogodzie, a jego nonszalanckie podejście imponowało młodszym chłopcom, którzy starali się go naśladować.
James znów zachichotał. Co obchodziła go opinia jakiś dzieciaków? To i tak nie jest jego prawdziwe życie. Prawdziwe życie jest tam, gdzie nie musi nosić mugolskich ubrań i kryć swoich umiejętności. Tam, gdzie może swobodnie polatać na miotle, poczytać Proroka Codziennego. To realne oblicze miało dostać upust następnego dnia, kiedy rozpocznie piąty rok nauki w Hogwarcie.
Nagle rozległo się ciche postukiwanie. Chłopak podniósł się na łokciach i uśmiechnął szeroko na widok pukającej w okno, czarnej sówki. Podszedł do okna i wpuścił ją. Ta sfrunęła na jego ramię.
- Cześć, mała. - powiedział łagodnie i pogłaskał ją po drobnym łebku. - Co masz dla mnie?
Rozwiązał z jej łapek sznurek, do którego przyczepiona była charakterystyczna srebrna koperta, która w promieniach słońca połyskiwała kolorem zielonym. Odstawił sowę do klatki, a sam przysiadł na łóżku i rozerwał elegancką kopertę.
James!
Muszę się streszczać, bo zakosiłem matce jej ulubione slytheryńskie koperty (moje się skończyły).
W poprzednim liście pytałeś, co u mnie. Nie ma o czym gadać, naprawdę. Rodzice się wściekają i uwierz mi, wciąż wypominają mi to, że nie jestem Ślizgonem. Gdy tylko wyjdę na chwilę z pokoju, ojciec wpada do niego i zrywa wszystkie moje plakaty. Dlatego staram się nie wychodzić. Jak w domu wariatów, naprawdę. Ostatnio oberwałem pasem, bo paradowałem w szaliku Gryffindoru w czasie spotkania rodzinnego. Trochę bolało, ale było warto. Miałem ubaw po pachy.
Nieważne. Spotykamy się jutro tam gdzie zawsze, prawda?
Do zobaczenia!
Łapa.
P.S Pisałeś do Hej,niedługo rozpocznę pisać :)
Cześć! Niedługo opublikują mi ten blog,więc będę mogła napisać 1,2,3,4.....rozdział :D Mam nadzieję,że moje opowiadania przypadną wam do gustu. Pozdrawiam was! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)